Na jednym z forów dla pań znalazłam taki oto wpis:
„BBBN
Mam jedenastomiesięczną córeczkę, z którą robimy mnóstwo fajnych rzeczy, jednak cały czas węszę i pytam w poszukiwaniu nowych inspiracji. Oto nasza lista działań, oprócz typowych zabiegów Pielęgnacyjnych, karmienia, zabaw i spacerów:
1. wizyty w grocie solnej raz w tygodniu
2. nauka czytania metodą Glenna Domana (16 sesji dziennie)
3, zajęcia w języku angielskim, oglądanie bajek w języku angielskim (ok. godziny – dwóch dziennie)
4. czytanie książeczek min. 4 razy dziennie
5. gimnastyka na macie razem z Mamą i Tatą – 2 razy w tygodniu pod okiem instruktora
6. basen raz w tygodniu
7. Vivaldi, Mozart, Brahms, Bach, Ravel, i inni klasycy codziennie
Od wakacji planujemy jeszcze zajęcia w języku włoskim, a od ok. drugiego roku życia – naukę gry na pianinie lub skrzypcach metodą Suzuki. Czy są na forum osoby, które pracują z dzieckiem w podobnie intensywny sposób, abyśmy mogły wymienić się doświadczeniami? Czy ktoś z Was robi może coś ciekawego, czym chciałby się podzielić?”
Zadumałam się. W jakich kategoriach ocenić tę mamę? Wspaniała, zaangażowana, podporządkowana idei wszechstronnego stymulowania rozwoju malucha? Czy może osoba bez świadomości, że rozwój małego dziecka wymyka się rygorom. Na czas należy zaspokoić fizyczne potrzeby maluszka. Nakarmić go, zmienić pieluszkę.
Zaraz potem emocje dopraszają się przytulania, głaskania, uśmiechów, mówienia.
Intelekt? Intelekt też czeka na swoją dawkę bodźców, które będą dziecko rozwijać. Ale… czy musi to być 16 sesji wczesnego czytania? I dlaczego akurat 16? A może zamiast tego pobawić się w „kosi, kosi łapci”?
Vivaldi, Mozart, Brahms – to brzmi… monumentalnie. Niech tam sobie zresztą lecą w tle cichutko. Ale może by tak zaśpiewać malutkiej „Ta Dorotka” i trzymając ją na rękach, pokręcić się w kółko?
Gimnastyka na macie? Piękna rzecz. Zastanawiam się jedynie czy usadzenie córeczki na kolanie i podrzucanie jej do góry, przy jednoczesnej recytacji: „Jedzie sobie pan, pan, na koniku sam, sam” nie spełni zadania gimnastyki, a przy okazji nie będzie stokroć przyjemniejsze? Jakby tak jeszcze potem przecwałować z małą przez całe mieszkanie, rżąc przy tym radośnie to i ćwiczenia fonetyczne zaliczymy, bo malutka też będzie chciała rżeć i parskać. I równowagę potrenujemy także, jeśli mama usadzi córeczkę na grzbiecie taty-konika, który popędzi na czworakach do przedpokoju…
Oglądanie bajek w języku angielskim. To już cięższy kaliber. Oglądanie telewizji samo w sobie jest toksyczne dla małego dziecka. Rozpisywać się nie będę, bo mądrzejsi udowodnili, iż TV robi zmiany w strukturze mózgu i osobowości. Niedobre zmiany. Toteż fundowanie niemowlęciu – niechby tylko przez godzinę dziennie – przekazu telewizyjnego, to bardzo źle pojęte dobro.
…
I kto to pisze? Jest już niemało rodziców, którym moje nazwisko kojarzy się z wczesną nauką czytania, z ideą stymulowania rozwoju malutkich dzieci. Ale ci prawdziwie zainteresowani tematem, którzy zaglądają na moją stronę wiedzą, że najważniejsze jest JAK się te maluchy stymuluje. Póki dzieje się to bez przymusu, w atmosferze radości, dobrej zabawy, bez zbytniego przywiązywania wagi, iż coś MUSI dokonać się codziennie, trzy razy dziennie, szesnaście razy dziennie (brrrr…) wszystko jest w porządku. Przymus, kurczowe trzymanie się harmonogramów, nakłanianie dziecka, by czyniło coś wbrew swojej woli sprawi, że radosne uczenie się poprzez zabawę zmieni się w… bardzo trudne dzieciństwo. Czy tego chcemy dla swoich dzieci?