W Dniu Rodzica wszystko byłoby pod nas – nie plac zabaw, tylko Spa wyłącznie od lat 18; zamiast Kungfupandy, najnowszy film von Triera, a potem pikantne dania i dobre wino, a nie pełnoziarniste tosty w kształcie misia i sok z organicznych marchewek. Na deser zabawa do białego rana w gronie przyjaciół, i niech tylko nikt nas potem nie wyrywa ze snu o 7. rano (czyli jeszcze niania zatrudniona na 24 h). Tak, to by było coś.
W tym roku Dzień Dziecka obchodziliśmy minimalistycznie. Dzieci dostały po drobnym prezencie, życzenia i buzi. Przedszkole zafundowało im prawdziwą wycieczkę autokarową do skansenu, więc to był ten wielki prezent i prawdziwa celebra. Ale też w tym roku, po raz pierwszy chyba zdałam sobie sprawę, że my naprawdę dzień dziecka w pewnym sensie obchodzimy codziennie. I czy przypadkiem nie czas już powoli od tej tradycji odchodzić? Nie o prezenty tu chodzi, ale o sposób myślenia. Bo we wszystkich naszych planach, we wszystkich decyzjach, które podejmujemy, w pierwszej kolejności myślimy o dzieciach. Efekt jest taki, że każdy weekend spędzamy w parkach, które lubią, na placach zabaw, które im się podobają, a na kawę (jeśli w ogóle) idziemy do kawiarni koniecznie z kącikiem dla dzieci. Wśród znajomych od dłuższego czasu mamy prawie samych rodziców małych dzieci, a z resztą kontakt jakoś się urwał… Wakacje? Tylko tam, gdzie jest płasko, plaża jest piaszczysta, jest plac zabaw i dziecięce towarzystwo. Nie może być zbyt upalnie, broń boże żadnego zagrożenia tropikalnymi chorobami, żadnych dodatkowych szczepień i niebezpiecznych owadów. No i żeby pokój był duży, najlepiej na parterze, a w okolicy – łatwy dostęp do pediatry. A może w ogóle najlepiej byłoby zostać w domu?
W kinie, z filmami animowanymi dla dzieci jestem na bieżąco. Byłam na Rio, Kungfupandzie, Delifnku Plum i innych zwierzętach o sympatycznych imionach. Z filmami dla dorosłych byłam na bieżąco ostatnio w jakimś 2004 roku. To samo jest z książkami – moi bohaterowie mają na imię: Lalo, Babo, Lotta i Strażak Sam. Poznałam nazwy wszystkich zwierząt podwodnych, lądowych oraz odróżniam poszczególne typy dinozaurów. Nad książkami dla dorosłych zwykle zasypiam i nie dlatego, że mnie nudzą, tylko dlatego, że zwykle mam na nie czas dopiero ok. 23. (Ostatnią 150-stronicową czytałam przez 4 tygodnie).
Zakupy dla siebie? Ha, ha, ha. Za to mogę wyliczyć, ile trzeba było kupić w ostatnim roku nowych par butów dla dzieci, kurtek i spodni, bo z poprzednich wyrosły. Kuchnia? Kiedyś lubiliśmy pikantne potrawy, dużo czosnku, eksperymentalne dodatki, kolacje często jedliśmy o 22, bo tak wychodziło. Była praca, potem impreza, a potem spotkania „na mieście”. Teraz, żeby nie gotować kilku osobnych posiłków jemy to, co lubią dzieci – czyli na okrągło to samo, trochę to mdłe, niedosolone, za to na pewno zdrowe. Ciszę nocną zaczynamy o 20:30. Od kiedy mamy dzieci, ani razu nie urządziliśmy imprezy w domu. Bardzo rzadko zdarza się nam zaprosić przyjaciół, zwykle na ciche posiadówy, które kończą się przed 24, „no bo wiecie, musimy rano wstać”.
Od kilku lat rozmawiamy o tym, żeby wybrać się gdzieś razem tylko we dwoje, na romantyczny weekend. Były nawet jakieś plany, jakieś przygotowania i co? I nic. Bo żadne z naszych dzieci nie zostało z babcią na dłużej niż na trzy godziny, o nocowaniu u niej nawet nie wspominając.
Tak, sami sobie to zrobiliśmy. Tak chcieliśmy, to był nasz wybór. I nie myślę (może niesłusznie), że jesteśmy jacyś dziwni. Znam całe mnóstwo ludzi z mojego pokolenia, którzy tak robią, świadomie, dobrowolnie, bez specjalnego poczucia poświęcania się. Chcą być z dziećmi blisko, kiedy są małe, mają ograniczone zaufanie (z różnych powodów) do innych opiekunów i uważają, że to jest taki czas w życiu, dzieci są dla nich najważniejsze – i nie jest to tylko pusty slogan. Ale zaczynam dostrzegać teraz, że moje dzieci (lat 4,5 i 2) są już gotowe na to, żeby te więzy poluzować. Oni sami chcą iść już w świat – być może nawet poczują ulgę, że wreszcie zejdziemy im z głowy, dam im przestrzeń na to, żeby mogły wypróbować swoje siły. Ja już też czuję, że pora wrócić do swoich własnych zabawek: do festiwali filmowych, wypadów na weekend, do randek z mężem, jednym słowem do świata ludzi dorosłych.
Ostatnio spotkałam znajomych na lodach. Byli na rowerach, sami, dziecko (lat 7) po raz pierwszy zostawili na weekend u babci. Usiedli z tymi lodami na ławce, patrzyli tępo w przestrzeń i lizali je beznamiętnie. Nie chciałam pytać, o czym myślą, bo bałam się, że odpowiedzą, że myślą o tym, jak to niedawno byli tu z synkiem i jak świetnie się bawili, a teraz, kurczę, tak jakby… nie ma o czym specjalnie rozmawiać. I wtedy pomyślałam, że te 7 lat to jednak dużo za dużo na pierwsze wspólne lody „tylko we dwoje”.
Za dwa tygodnie wdrażamy operację pod kryptonimem „Dzień Rodziców”: działka, babcia, dziadek, dzieci do samochodu i chata wolna.