Staruszek, których jedynym zajęciem jest bezczynność, żal do świata i siedzenie w oknie, jest wiele. Gdzie tkwi błąd? Niewdzięczne dzieci? Siostrzeniec, który nazywa ciocię – daleką rodziną? Wymówki siostrzenicy? Zbyt duże oddanie dzieciom?
Siostra mojej babci – ciocia Jadzia – też była niezamężna i bezdzietna. Kiedy mając 70 lat złamała rękę i leżała w szpitalu na wyciągu do jej łóżka ustawiały się kolejki przyszywanych dzieci i przyszywanych wnuków, a także innych krewnych. Lekarze nie mogli się nadziwić, że „ta pani jest bezdzietna”, bo przecież latami obserwowali samotnych, chorych ludzi z oddziału chirurgii urazowej oczekujących na jakiekolwiek odwiedziny syna czy córki.
Każde jej święto (także Dzień Babci, choć formalnie nią nie była) stwarzało okazję do rodzinnego świętowania – przyszywane wnuki wpadały, wypadały, dzwoniły – jak ktoś nie wyrobił się w samo święto, albo chciał pogadać osobiście, przychodził w inny dzień w tygodniu. Kiedy trzy lata temu zmarła mając lat 90, na pogrzebie było tłumnie, w lokalu dostawiano krzesła.
Kiedy dostałam telefon z informacją, że zmarła, po godzinie dotarłam do Jej domu, pokoju, łóżka. Nie była sama. I znowu refleksja: „Co trzeba zrobić lub czego nie robić, aby moje dzieci, jako staruszki, umarły otoczone miłością, a nie w samotności?”.
Dziś, 3 lata po śmierci cioci Jadzi, na nekrologi/wielkopolska.pl wciąż zapalane są dla niej nowe znicze z podziękowaniami, prośbami o wsparcie, o modlitwę, pomoc. Świece tęsknoty, odliczania osobnych lat i wspomnień. Miałam swoje 2 rodzone babcie i babcię prawdziwą: ciocię Jadzię.
Jaka była ciocia Jadzia i jaka nie była?
Kochała nas – czułam to zawsze. Jakakolwiek bym nie była, byłam otoczona miłością, byłam w jej oczach kochana i mówiła na mnie Madzineczka. Byłam KIMŚ. I nie tylko ja, bo każdy członek rodziny miał osobne, ważne miejsce w jej sercu.
Zawsze miała czas – żeby posiedzieć, pogadać, wypić herbatę. Kiedy byłam malutka, a ona pracowała, prosto po uciążliwej pracy biurowej, do której wstawała o 6 rano, jechała opiekować się mną i moja siostrą. Grała z nami w gry, wycinała łańcuchy z papieru i uczyła religijnych pieśni. Przebierała w „gorsze ciuchy” i chodziła z nami łazić po drzewach, uczyła jeździć na wrotkach i zawsze chowała bluzkę w spodenki, żeby nerkom zimno nie było. Czytała bajki. Pamiętam jak nie raz zamykały jej się oczy z niewyspania. Przychodziła do nas, bo chciała, nie dlatego, że musiała. O 21 opuszczała nasz dom i tramwajem wracała do siebie.
Kiedy byłam starsza, nigdy nie miała pretensji czy żalu, że nie odwiedziłam, albo nie miałam czasu. Nie sączyła jadu, nie mówiła między wierszami. Wręcz przeciwnie: rozumiała i wspierała. Cieszyła się, że przyszłam, że mimo dzieci i pracy, znalazłam czas. Nie moralizowała – zawsze wysłuchała, dzieliła się swoim doświadczeniem.
Nie krytykowała. Cieszyła się każdym sukcesem, a świadectwa szkolne czytała długo, krok po kroku. Nie mówiła źle o innych. Nie finansowała nas, ani nie dysponowała żadnym spadkiem. Za to zawsze modliła się za nas. Starała się rozumieć „nowe czasy” i o co chodzi z tymi kartami płatniczymi. Dlaczego to wygodniejsze od banknotów i czy na ryneczku to by się sprawdziło. Interesowała ją budowa naszego domu i czy „okna już są?”. Zawsze było o czym pogadać – dużo czytała, była na bieżąco z wydarzeniami w polityce.
Gdy w rozmowach zaczęła mówić, że niedługo odejdzie, zawsze mówiłam: „I jak my będziemy wtedy żyć?”. Od czasu Jej odejścia mam dziurę w sercu, ale też silniejszą wiarę w życie po życiu, bo jej opiekę czuję po dziś dzień.
Kiedy dziś myślę, jako psycholog i mama 5 dzieci, co jest najważniejsze w wychowaniu, to ciocia Jadzia i jej życie jest dla mnie wzorem. Lata relacji pozytywnej, wiele miłości, oddanie siebie, odnajdywanie własnego szczęścia w byciu dla innych, prawdziwa radość ze szczęścia bliskich, nieszukanie własnego interesu i ambicji. „Miłość cierpliwa jest, łaskawa, nie szuka poklasku, nie pamięta złego…” – powrót do korzeni.
Ciociu, pozostałaś nieśmiertelna.
Kiedy ktoś mówi: „Po co mi dziecko – potem taki niewdzięczny pasożyt z niego będzie” – lepiej niech nie ma dzieci. Bo w wychowaniu malucha najważniejsze jest zbudowanie relacji miłości i zaufania, utworzenie prawdziwej więzi – takiej, że zawsze będzie nam się chciało być razem, spotkać, przytulić, że będziemy żyć swoimi życiami, ale w oddaniu dla siebie nawzajem – jak przyjaciele. Przecież prawdziwa przyjaźń nie oczekuje wdzięczności. Jesteśmy na wyciągnięcie ręki, lubimy być z przyjacielem, choć nie musimy. Nie liczymy zysków i strat. Obawa o: „niewdzięczność dziecka” budzi podejrzenie, że wychowujemy tej wdzięczności oczekując – a to błąd.