Czasem odpowiadam: – Ach, sama bym chciała to wiedzieć. A w duchu myślę: – Kochana, żeby nie umrzeć, to chyba trzeba by było w ogóle się nie urodzić… Ale nauczyłam się już, że nie o taką odpowiedź chodzi. Moja córka oczekuje ode mnie odpowiedzi, która choć trochę jej coś wyjaśni, uspokoi ją, zapewni, że świat jest dobry i poukładany. Nawet jeśli, jakby tu powiedzieć, nie do końca będzie to zgodne z prawdą… Najgorzej jest powiedzieć: nie wiem. To prawdziwy gwóźdź do trumny. Dosłownie, jeśli rozmowa akurat dotyczy śmierci.
– Ale jak to mamo, NIE WIESZ?
– No nie wiem. Ja wielu rzeczy nie wiem, córciu – pogrążam się. Bo to wiem na pewno – moje dziecko czuje się bardzo nieswojo z faktem, że czegoś mogę nie wiedzieć.
– To jest odpowiedź do niczego – mówi Tosia. – Dorośli powinni wiedzieć wszystko – mówi. I karcąc mnie spojrzeniem, dodaje: – Pani Dorotka na pewno wie! (Pani Dorotka jest panią wychowawczynią z przedszkola Tosi i autorytetem numer dwa, po tacie).
A mi od razu przypomina się podstawówka. Czarna tablica, biała kreda, i rumieniec na twarzy. Stoję tam, pewnie na jakiejś geografii albo historii i mam białą plamę w głowie. Jąkam się i szukam ratunku w widoku za oknem. Okno wychodzi na ścianę sąsiedniego budynku. …czyli znikąd ratunku.
Więc co robić, kiedy dziecko pyta, a ja nie wiem? Kłamać? Owijać w bawełnę? Zmieniać temat? Powiedzieć: zapytaj tatusia? (O, to jest całkiem niezły pomysł!). Kojące odpowiedzi na egzystencjalne bolączki to nie moja specjalność. A jak kłamię, to strasznie się plączę w zeznaniach. Więc co ja robię? Daję mini-wykład, pod tytułem: „uwaga, a teraz twoja matka mówi i weź to dziecko zapamiętaj, na całe życie.”. Jestem wtedy drętwa, jak kawał drąga i szczerze się za to nienawidzę. Wygląda to mniej więcej tak:
– Mamo, a dlaczego ja się urodziłam pierwsza, a nie Franio?
Wersja spontaniczna: Nie wiem i jak dla mnie nie ma to najmniejszego znaczenia.
Wykład: Kochanie, my nie wybieramy sobie kolejności przyjścia na świat. Tak się po prostu dzieje. W dalszej części wykładu odpowiadam na lawinę pytań, które następują: A dlaczego? A kto decyduje o tej kolejności? A gdzie mieszka Pan Bóg? I dlaczego nie chodzimy do kościoła, bo Basia chodzi? I kiedy będzie Boże Narodzenie? Oraz nieodzowne: co dostanę pod choinkę?
Albo:
– Mamo, a dlaczego ja muszę rosnąć i potem będę chodzić do szkoły? Ja nie chcę być stara, chcę być zawsze dzieckiem.
Wersja spontaniczna: Kochanie, a czy ty wiesz, jak JA nie chcę być stara? Ty masz całe życie przed sobą! Najpiękniejsze chwile cię czekają, a ja często czuję się tak, jakby moje życie się skończyło. Zwłaszcza, kiedy przez trzy tygodnie nie mogę wyjść z domu, bo macie np. ospę!
Wykład: Dziecko drogie, tak to w życiu jest, że człowiek rośnie, każdego dnia robi się o jeden dzień starszy, ale dzięki temu zdobywa doświadczenie, staje się mądrzejszy, bla, bla, bla, nie wierzę, że to mówię, ale wiesz do starości masz jeszcze bardzo daleko, więc może sobie porysujemy, co?
Albo:
– Mamo, ale ty nie umrzesz przede mną, prawda?
Wersja życzeniowa: Tosiu, gdybyś ty umarła zanim ja umrę, to byłaby to dla mnie największa tragedia i chyba bym się wtedy zabiła. Na szczęście, statystycznie rzecz biorąc, ja powinnam umrzeć przed tobą. Taka jest kolej rzeczy – dzieci chowają swoich rodziców. Ale mam nadzieję, że jeszcze trochę pożyję, i ty, również.
Wykład: Kochane dziecko, ale co ty tak ciągle rozmyślasz o tej śmierci? Nie przejmuj się! Do śmierci jeszcze mamy bardzo daleko zarówno ty, jak i ja. Nie ma co się martwić. Poza tym, my nie mamy na to żadnego wpływu, kiedy umrzemy. O tym decyduje, hm hm, los.
Oraz:
– Mamo, ja nie chcę umierać pierwsza. Czy Franek umrze pierwszy?
Chciałabym powiedzieć: Cholera, mam nadzieję, że nie dożyję czasów, kiedy będziecie umierać i nie wiem, kto umrze pierwszy i cała ta rozmowa doprowadza mnie już do obłędu, więc idź już spać i pomyśl o czymś przyjemnym, jeśli możesz.
Wykład: Tak, jak mówiłam ci w którymś z poprzednich wykładów, NIE WIEM, kto umrze, kiedy i na co. Tego nikt nie wie, nawet najmądrzejszy rodzić, ale nie martw się. W ogóle małe dzieci nie powinny myśleć o śmierci. Tym zajmuje się zbyt wiele dorosłych osób.
Po tych rozmowach zwykle zaczynam się gnębić, że moje biedne, genetycznie skazane na nadwrażliwość dziecko, genetycznie obciążone depresją, genetycznie skażone czarnowidztwem i ponurym obrazem świata, męczy się z tym ciężarem od najmłodszych lat, a ja nawet nie umiem jej pomóc. I po raz kolejny waham się, czy może nadszedł czas na małą kontrolną wizytę u dziecięcego psychologa po to, żeby usłyszeć kilka pokrzepiających słów, np. takich, że dzieci w tym wieku tak mają i że nie ma w tym nic zdrożnego.
A potem słyszę rozmowę Tosi ze swoim kolegą w piaskownicy, podczas której kolega mówi: – Wiesz, jak umrę to chciałbym, żeby w niebie było dużo takich małych samochodzików i parking. Koleżanka, lat pięć, która do nich dołącza po chwili, dorzuca swoje trzy grosze: – A mi babcia mówiła, że jak umrę zostanę wróżką i co wy na to, hę?. – A ja, zobaczcie umieram! – mówi moja córka, kładąc się na ziemi na wznak. Po chwili podnosi lekko głowę do góry i jak gdyby nigdy nic, proponuje – A jak nie chcecie się w to bawić, to może chodźmy pozjeżdżać na zjeżdżalni?
I wtedy dochodzę do wniosku, że tego typu rozmowy są trudne tylko dla mnie. I jeżeli ktoś tu jest czymś obciążony i skażony to tylko ja. A śmierć to temat, jak każdy inny – zjeżdżalnia, pogoda, wróżki i babcia. A kto się jej boi, ten… kryje.