– Stara kupa i bąk!
– Nie będę się z tobą bawić! Nigdy!
– Ha!
– Ha!
Taki dialog moje ukochane dzieci przeprowadzają po kilka razy dziennie. Czasem do tego okładają się po głowie, plują na siebie, szturchają i wyrywają włosy. To znaczy on jej wyrywa, a ona najczęściej go kopie.
Jest śmiertelna obraza, płacz, chodzenie na skargę i to magiczne zaklęcie: „Już nigdy, przenigdy nie będę się z tobą bawić.”
Kilka razy dziennie słychać też z ich pokoju zupełnie inne dialogi. Najczęściej między jednymi, a drugimi – nie upływa więcej niż pół godziny.
– Tośka, co robisz?
– Bawię się lalkami. Chcesz się pobawić?
– No! Ja będę tatą, a ty będzies siostrzyczką, dobze?
– No dobra.
– Kocham cię, Tosiu. I mamę i tatę.
– A ja ciebie. I mamę i tatę też.
– Mamo, już się pogodziliśmy.
– Mamo, już się bawimy!
Albo:
– Franiu, a może pobawimy się twoimi samochodzikami?
– Ocywiście! Prosę bardzo.
– Jak chcesz, to ci zbuduję garaż.
– No dobze.
– I narysuję ci wielką ciężarówę, chcesz?
– Dziękuję, Tosiu! Kochana Tosia.
Są dni, a raczej pory dnia, kiedy się przytulają, tańczą, trzymając za ręce. Są dla siebie mili, uczynni, opiekuńczy. Ona nalewa mu wodę, prowadzi do łazienki, pomaga zrobić siku, umyć rączki i zęby. On te zabiegi przyjmuje z wdzięcznością i radością. Nikt inny nie może mu wtedy założyć butów, kurtki i czapki. Tylko Tosia! On jej za to oddaje swoje zabawki, dzieli się kanapką, daje buziaki i „czyta” książki. Ustępuje przy wybieraniu bajki i pozwala dyrygować zabawą. Czasami są wzorem kochającego się rodzeństwa. W takich chwilach myślę sobie, że na niczym chyba mi bardziej nie zależy niż na tym, żeby mieli dobrą relację, żeby się lubili, żeby byli dla siebie wsparciem, kiedy nas już nie będzie, żeby zawsze mogli na siebie liczyć. W takich chwilach pojawia się nadzieja, że tak będzie.
Ale to trwa moment. Bo zaraz sytuacja zmienia się w oka mgnieniu – ktoś powie nie to słowo, co trzeba, ktoś zabierze akurat tę zabawkę, która ma specjalny status i nie wolno jej dotykać nikomu innemu poza właścicielem, ktoś się znudzi, zacznie być zmęczony, głodny – jest zapłon, a potem wybuch i stek inwektyw: „głupia, brzydka, stara kupa i bąk”. I w takich chwilach myślę sobie, że będzie, jak będzie, że nie wszyscy bracia i siostry muszą się lubić, że czasem te różnice między nimi są tak duże, że nie da się ponad nimi zbudować mostów.
Czasem patrzę na swoją rodzinę – tutaj też jakichś świetnych wzorców niestety nie ma. I wtedy robi mi się smutno. A czasem się wściekam – i zastanawiam – co zrobiliśmy źle? Dlaczego oni bez przerwy się kłócą? Dlaczego tak łatwo wybucha awantura? Dlaczego żadne z nich nie ma zdolności mediacyjnych i pierwsze nie wyciągnie ręki? Dlaczego te kłótnie mają taki gwałtowny przebieg?
A potem patrzę na nas. Daleko szukać nie trzeba…
Są dni, kiedy zgodni idziemy za rękę. On pyta, czy napiję się herbaty. Robi mi kanapkę. Chętnie ze mną rozmawia o tym, co go martwi, co się wydarzyło.
Ja piekę schab, który lubi i głaszczę go czule po głowie. Z czułością rozwieszam jego wyprane koszule. Z radością myję kibel, szoruję kuchenkę i współczuję mu, że haruje jak wół.
Ale są też dni, kiedy zamiast ze sobą rozmawiać – raczej na siebie warczymy. Jedno warknięcie, drugie, a potem szczekanie i jazgot. Rzucanie gazetą, trzaskanie drzwiami i sam sobie rozwieś, zrób i przynieś. Już nigdy, przenigdy nie będę z tobą rozmawiać. Ani ja z tobą. To cześć.
Są ludzie, którzy mają łagodny temperament. Nawet jak się kłócą, to tak jakby wiał lekki wiatr, prawie tego nie widać. Tacy ludzie być może mają spokojne, łagodne dzieci. W takich domach nie trzęsą się ściany, a sąsiedzi nie szeptają po kątach.
Ale są tacy, którzy są jak klimat tropikalny. W ciągu sekundy nadchodzi potężna burza, leje tak, że człowiek przemaka do suchej nitki, a jak wieje – to zrywa dachy i przewraca samochody. Co chwila jakiś kataklizm, zawieja i zawierucha.
Ale jedno jest pocieszające – zawsze, bez względu na stopień wstrząsu – jest ciepło. W tym klimacie zima nie bywa. Jak burza ucicha to jest plaża, parasol i drinki.