To już i tak wiele, bo większość panów wciąż wzdryga się na myśl o tym, że mieliby zakasać rękawy po przyjściu z pracy i płynnie wejść na ten drugi, ukryty etat. Wciąż jednak – często – nawet ci gotujący pozostają w grupie „bohaterów”, którzy nie dość że pracują i zarabiają, to jeszcze poświęcają się na łonie prowadzenia domu. To samo dotyczy opieki nad dziećmi – pograć w piłkę, wiadomo – męska rzecz, pobudować z klocków albo zrobić z synem latawiec – też, jak najbardziej. Ale przygotować worek do przedszkola, albo zacerować spodenki… hm, z tym gorzej. Albo przytulić, pocieszyć… bo to przecież raczej zadanie dla mamy. I tak dalej, i tak dalej.
Wiadomo – łatwo nie jest. Wciąż jeszcze nie ma nowych, aktualnych i silnych wzorców. Na naszych ojcach trudno się wzorować, bo nawet ci najbardziej jak na owe czasy zaangażowani zostawili po sobie we wspomnieniach naszych mam ślad samotnego ogarniania większości domowych i dziecinnych spraw. Tata był od odrabiania lekcji (gdzieniegdzie) i chodzenia na wywiadówki, ale głównie od bycia bliżej nieokreśloną „głową rodziny”, co często sprowadzało się do rozpaczliwego odgrywania swojej napisanej przez patriarchalne społeczeństwo roli, mówiącej, że ojciec ma być konsekwentny, męski aż do bólu (…dzieci, często fizycznego), niewzruszony, niezłomny i najmądrzejszy. Może nie zawsze i nie wszędzie, ale zwykle im bliżej było stereotypowo „kobiecych” zadań, tym procentowe zaangażowanie facetów było coraz mniejsze. Mój tata na przykład w zasadzie nie gotował, rzadko prał, co więcej, nie brał się aż tak bardzo chętnie za różne naprawy w domu, ale to akurat z innych, niż dyskutowane, przyczyn.
Tymczasem nawet w domach, gdzie panowie stosunkowo sporo „robią w domu”, kobiety miewają poczucie, że wszystko jest na ich głowie, że jeśli one czegoś nie zrobią, to nikt o tym nie pomyśli itd., itd. Jest tak częściowo dlatego, że nasze żony i partnerki mają wielką podzielność uwagi i dostrzegają (zbyt) wiele rzeczy naraz, ale nie oszukujmy się – też dlatego, że mimo tzw. „pomocy” ze strony faceta, i tak większość organizacyjno-planistycznych zadań spada na kobiety. Gdy do tego dochodzi męska rezerwa do zadań związanych z dzieciakami, to wtedy nietrudno o wspomniane zarzuty. Wciąż po prostu pokutuje bardzo mocny, w gruncie rzeczy, podział na „zadania mamy” i „zadania taty” w domu.
Jak to zmienić i czy warto? Warto na pewno – dla mnie jest ogromną satysfakcją to, że mogę moją żonę zastąpić w praktycznie każdej domowo-dzieciowej czynności – od przewijania, przez karmienie (no, prócz piersią), ubieranie, zabawę i ukojenie, po gotowanie, pranie, pakowanie na wczasy i do przedszkola itd. Co nam to daje?Elastyczność i łatwość funkcjonowania na codzień, szczególnie dlatego, że ona nie ma etatu i rozwija własną działalność po urlopie macierzyńskim. Szybkie wyjścia i spotkania nie stanowią problemu.
Dla mnie to spokój, że bez kłopotu sobie poradzę z przysłowiowym brakiem obiadu, dla niej pewność, że gdy potrzebuje czasu na załatwianie swoich spraw dom nie zawali się dzieciom na głowę. Dla mnie satysfakcja z pełnego wachlarza kompetencji, dla niej brak presji i poczucia, że musi zrobić to czy tamto.
Czy łatwo to osiągnąć? Nie da się pewnie z dnia na dzień, ale jest coraz więcej przykładów, jak bardzo facet może stać się w domu pełnoprawnym zamiennikiem kobiety/żony/matki i ile zyskują na tym kobiety uwolnione od przymusu ogarnięcia całości domowych spraw. Są w stanie lepiej i skuteczniej realizować swoje plany i ambicje, również z pożytkiem dla faceta, który trudno czasami znosi rolę jedynego żywiciela rodziny, choć częściej dobrze znosi (aż za dobrze), w przeciwieństwie do jego partnerki, która dzięki jego 100% zaangażowaniu w misję zarobkową obciążona jest w 200% pracą i domem.
Nie jest w końcu tajemnicą, ani niczym zaskakującym nawet, że na dłuższą metę kobiety „uwięzione” w domu przy garach i dzieciach prędzej czy później pękają. Mają dość, nie wytrzymują ciągłego kieratu obowiązków domowych, wychowawczych i do tego jeszcze zarobkowych. Oczywiście nie uniknie się tutaj odwołań do pokolenia naszych mam – one dumnie i dzielnie parły naprzód i bez dyskusji (w większości przypadków) wchodziły w rolę gospodyni o ośmiu parach rąk, jak bogini Shiva. Mąż owszem był, czasem trochę pomagał, ale głównie zajmował się zarabianiem na dom i to go pochłaniało. Typowy obrazek z podręcznika do życia w patriarchacie. Żona zaś, gospodarna i zaradna, ogarniała dzieci, dom, jedzenie, pranie, ubrania itd. nie było to jednak z wyboru, bo wtedy nie wyglądało na to, że kobiety miały jakikolwiek wybór.
No i dzisiaj w konsekwencji słyszymy głosy rozgoryczonych matek surowo ocenianych przez dorosłe, w ocenie matek niewdzięczne, córki – i bynajmniej nie chcę oceniać, kto ma rację! To jest raczej prosty skutek. Dzisiejsze młode matki również borykają się z takimi problemami, a do tego dochodzi strach przed kłopotami z powrotem do pracy, zatrudnieniem, elastycznością pracodawcy itd. Przedłużający się pobyt z dziećmi w domu, zwłaszcza wbrew chęciom młodych kobiet, to prosta droga do zniechęcenia, wycofania, wypalenia rolą mamy (która w końcu powinna przynosić dużo radości, oprócz niekończących się obowiązków), wypalenia w związku z mężem, opartym na „odwiecznym” podziale – ja pracuję, ty prowadzisz dom, a nierzadko do depresji
Dzisiaj jednak dzięki bardziej otwartym horyzontom i pojawianiu się nowych modeli (albo choćby ich zalążków) nasze żony i partnerki mają wybór i warto walczyć o to, żeby go faktycznie miały! I niech z niego korzystają – to jest wg mnie bardzo istotny pozytywny aspekt „nowego” podejścia. Żona/partnerka, z której zdjęta jest presja na bycie idealną, superzorganizowaną gospodynię czuje, że może wybrać między czasem dla siebie i dla domu/rodziny. Dzięki temu ma szansę się zrelaksować, uśmiechnąć, być dla nas, mężczyzn, milsza! Nie ma też poczucia brnięcia w bagno domowego kieratu, bez szans na zmianę, z każdym dniem podobnym do poprzedniego. U nas w rodzinie tak to działa.
Jak te modele wdrażać? Po pierwsze uznajcie, że w zakresie zadań domowych (poza pracą) macie jednakowe prawa i obowiązki. Uznajcie, że jest pewna pula zadań domowo-dzieciowych do wykonania, ale nie dzielcie tych zadań na „moje” i „twoje”, „jej” i „jego”. Że przy całym nawale prac do wykonania i wszystkich dzieciach do ogarnięcia, każde z was ma prawo do odpoczynku i do czasu dla siebie, w domu lub poza nim i to niezależnie od tego, czy aktualnie wszystkie garnki są pozmywane i prania rozwieszone.
Nauczcie się wzajemnie tego, czego drugie nie potrafi – w końcu ugotowanie zupy czy rozłożenie dziecięcych ciuchów do komód jest do opanowania, prawda?Spójrzcie na to, co jest w domu do zrobienia, jak na małe cegiełki, które można dokładać do tego, co wspólnie tworzycie, a nie jak na brzemię, które mozolnie, łopata po łopacie codziennie musicie z siebie zdejmować. Wyluzujcie i nie nakładajcie na siebie (również nawzajem) więcej, niż faktycznie potrzeba – czy to w końcu ważne, czy pranie wstawi się dzisiaj czy jutro? Może gotowanie obiadu można odłożyć, albo może można kupić gotowe pierogi w sklepie, a czas który normalnie przeznaczylibyście na stanie przy kuchni warto poświęcić na wspólne obejrzenie filmu, albo niech nawet, na seks?!
Bywają oczywiście różne dni, lepsze i gorsze. Są takie, w których po okropnym dniu w pracy nie będziesz miał ochoty nawet na przypilnowanie dzieci w kąpieli. Może wtedy nie trzeba ich kąpać…? 😉 Będą takie, kiedy twojej żonie wszystko odmówi posłuszeństwa, a w dodatku dzieci „zarwą” wam noc. Olać to, zdecydujcie, że zamawiacie na jutrzejszy obiad pizzę i tyle. Koleżanki wyciągają ją do kina, a przecież jeszcze dzieci nie śpią? To co, nie poradzisz sobie? Opędź szybko towarzystwo jajecznicą albo płatkami z mlekiem, ochlap prysznicem, wepchnij do piżam i łóżek i proszę! Masz wolny wieczór na sklejanie modeli, grę na konsoli albo obejrzenie meczu…
To wszystko oczywiście już szczegóły, grunt to jednak wzajemny szacunek i przyznanie sobie nawzajem prawa do wyboru i wypracowanie skutecznych sposobów negocjacji podziału zadań. Ponadto, uznanie faktu, iż czasami to drugie jest zmęczone i najzwyczajniej się jej/jemu nie chce (byle nie za często) oraz w takiej sytuacji przyznanie sobie wyboru, czy biorę na klatę w takim momencie wszystko, czy po prostu robię niezbędne minimum, a resztę czasu poświęcam na relaks (i na przykład, zrobienie kobiecie swojego życia herbaty i głaskanie jej po głowie). Wybory, decyzje – podejmujmy je świadomie i uznajmy, że inni też mogą to robić. Reszta to mniej istotne szczegóły na drodze do fajnego partnerstwa!
Polecamy artykuł „Mężczyzna jako minister miłości„, czyli parę słów o tym, jak przywrócić w związku zapomniany erotyzm. A także sprawdź, jakie podejście do wychowania ma Brian Tracy, światowej sławy szkoleniowiec, człowiek sukcesu i relacji.