Podejdźmy do tematu dwutorowo.
Tak, masz prawo
Nikogo nie trzeba przekonywać, jak stresującym i obciążającym zajęciem jest bycie mamą. Bez względu na to, jak duże wsparcie ma w mężu/ partnerze, rodzinie lub przyjaciołach i tak na koniec zostaje w pewnym sensie ze wszystkim sama.
Kto pamięta o datach kontrolnych badań, bilansów, kto szuka niani, przedszkola, szkoły i podejmuje ostateczną decyzję, kto łamie głowę nad tematami, w których trudno powołać się na doświadczenia swoich rodziców czy przyjaciół – jak szczepienia czy sposób odżywiania? Nawet przy największym zaangażowaniu ojca dziecka, zazwyczaj to matka pilnuje tych rzeczy.
Do tego dochodzi zwykła codzienność. Musi wstać rano nie wtedy, gdy ma na to ochotę, ale wtedy, gdy obce ciało, w postaci palca dziecka wydłubuje jej oko. Śniadanie, kąpiel z płaczącym przy drzwiach (kąpiel? to ekspresowy prysznic z użyciem szamponu 2w1, którego niespłukane resztki i tak kleją potem włosy), wkładanie i wiązanie bucików, pośpieszne łapanie tramwaju albo skrobanie samochodu, poranny korek i kierowcy idioci, a w autobusie nikt nie zauważa, że z dziećmi trudno stać (albo w kolejnej ciąży) – chciała to ma.
Jesteśmy przy godzinie 9 rano, a co jeszcze czeka na mamę do wieczora? Ośmiokrotne sprzątanie zabawek, gotowanie czterech różnych obiadów (dla męża z mięsem, dla pierworodnego bez glutenu, dla córci bez warzyw, bo i tak wypluje i dla siebie – zdrowy, zrównoważony posiłek pełnoziarnisty i roślinny) i wyrzucanie ich potem niemal nietkniętych, gonienie tramwaju w porze zamykania przedszkola, bieg przez rynek warzywny, aha, jeszcze fitnes, by zrzucić brzuszek po ciąży i samorozwojowe zajęcia, by łatwiej wrócić na rynek pracy. No i jeszcze małe zleconko, by mąż się odczepił, że tylko siedzi w domu i nie dorzuca kasy do wspólnego worka.
Jeśli ktoś potrafi w tym wszystkim zachować pełny spokój, relaks, pozwolić sobie na czas do namysłu, na refleksję, odpocząć i mieć wiecznie przyklejony uśmiech na twarzy – pogratuluj mu. I choć zdarzają się takie spokojne i cudowne matki, to jednak zazwyczaj matka nie ma na to szans.
Wysoki poziom stresu jest warunkiem koniecznym złości, dlatego, będąc matką masz dużą szansę, by regularnie wybuchać, krzyczeć, rzucać talerzami, jeździć brawurowo samochodem, kopać drzwi i robić inne niepotrzebne (i niebezpieczne) rzeczy.
Nie, nie masz prawa
Czy podoba ci się taka matka, co wiecznie krzyczy na swoje bachory? Widzimy te najbardziej sfrustrowane egzemplarze na placach zabaw, w poczekalniach i w czasie spacerów – szarpią, krzyczą, ciągną, wymuszają, strofują i mają poczucie, że dzieci specjalnie, na złość robią im na przekór i że trzeba smarkacza utemperować.
Niestety, spójrz w lustro – czasami sama stajesz się taką matką!
Zakładam, że ci się to nie podoba. Że w czasie syczenia, krzyczenia lub zaciętego milczenia chwilowo czujesz ulgę, ale potem masz poczucie żalu, winy, niechęci do samej siebie lub inny rodzaj wyrzutów sumienia i czujesz się podle.
Skoro nie chcesz i nie masz prawa krzyczeć na dzieci i męża, to co możesz zrobić, żeby w tym wszystkim jakoś sobie radzić?
Zrozumieć złość
Złość jest wynikiem dwóch głównych czynników: wysokiego poziomu stresu i myśli-zapalników. Gdy się pojawia, potrafi całkowicie ogarnąć, zawładnąć myślami i zachowaniem, popchnąć do czynów, których nie chcemy, narazić na niebezpieczeństwo. Gdy fala odchodzi – pozostaje żal, niemoc i wyrzuty sumienia. Dlatego, gdy pojawia się złość – choć istnieją techniki na radzenie sobie z nią w trakcie ataku (lub tuż przed nim) – jest już za późno. Należy działać wcześniej.