Gdzie leży granica między matką nadopiekuńczą, uzależniającą, a zwyczajnie troskliwą. Czy da się ją wyznaczyć?
Ja myślę, że granica jest dość prosta. To granica między zaspokajaniem własnych potrzeb za pomocą dziecka a otwarciem się na potrzeby dziecka.
Już słyszę te głosy oburzenia, że przecież każdej matce zależy wyłącznie na dobru dziecka. Mimo instynktu i całej wiedzy naukowej – nie jest tak?
Jak to wyłącznie na dobru dziecka? A na swoim nie? Każdemu zależy na swoim dobru. Tu bardziej chodzi o to, czy mama zaspokaja swoje potrzeby w innych relacjach czy też tą jedyną relacją jest jej relacja z dzieckiem.
Zresztą nie musimy rozmawiać tylko o matkach. Ojcowie też potrzebują umieć rozróżniać swoje potrzeby od potrzeb dziecka.
Jak wychować samodzielne dziecko? Wiele popularnych metod zaczyna od samodzielnego spania i szybkiego odstawiania od piersi, ale rodzicielstwo bliskości neguje takie postawy. Dlaczego?
Bo poddaje w wątpliwość zasadność takiej idei, jak nauczanie samodzielności od urodzenia. Pierwszy rok życia jest czasem na tworzenie więzi, a nie na budowanie samodzielności.
To kiedy przyjdzie czas na samodzielność? Może znowu – spanie z dzieckiem i długie karmienie piersią jest przyjemne dla mamy, a nie potrzebne dziecku?
Na pewno jest przyjemne. W czasach, kiedy tworzyły się nasze wzorce opieki nad dziećmi nie można było liczyć na nic innego tylko na to, że rodzice będą robić z dzieckiem to, co im daje radość (choć czasem z dużym wkładem zaangażowania). Ale jest to przyjemność odpowiadania na potrzeby dziecka, a nie z karmienia czy spania samego w sobie.
A najsamodzielniejsze są te dzieci, które mają czas do tej samodzielności dorosnąć.
Z innej strony patrząc – samodzielność nie jest atrybutem naszego gatunku. Najlepiej w życiu radzą sobie osoby, które mają wokół siebie sieć dobrych relacji, a nie te, które są samodzielne.
W książce „Dziecko z bliska” pisze Pani, że aby nauczyć dziecko samokontroli, trzeba je mniej kontrolować. I znów burzy Pani tradycyjny model wychowania, gdzie dziecko niczego samo nie nabędzie – co to w ogóle za pomysł, by dziecko dochodziło do czegoś samo?
Na tym polega rozwój, dziecko do wszystkiego musi dojść w pewnym sensie samo, jeśli nabyte umiejętności mają być trwałe. Nasza wiedza na temat rozwoju mózgu w tej chwili jest taka, że żeby kształtować pewne struktury (jak te odpowiedzialne za kontrolę między innymi) dziecko musi mieć możliwość swobodnego działania i treningu.
W psychoterapii i poradnictwie, czyli w pracy z dorosłymi od wielu, wielu lat mówi się, że nie można nikogo nauczyć odpowiedzialnego zachowania ciągle go wyręczając i mówiąc mu, co ma robić.
Idąc za tą myślą, można byłoby pomyśleć, że samo wychowanie nie jest potrzebne, bo wiąże się z nakładaniem ram, stawianiem granic, nakazywaniem i zakazywaniem, a więc ograniczaniem dziecka.
Wychowanie w takim tradycyjnym rozumieniu rzeczywiście jest mało potrzebne i ma znikomy wpływ na rozwój dziecka. W tym sensie, że dziecko będzie takie, jacy są jego rodzice, a nie takie, jak rodzice chcą żeby było – na tyle oczywiście, na ile mu pozwala jego własne wrodzone wyposażenie. A czasem wychowanie ma wpływ negatywny, kiedy jest oparte na braku szacunku do dziecka.
Jak się do tego ma modelowanie, dawanie przykładu?
Modelowanie jest właśnie tym sposobem nauki, który dla mózgu jest jednym z najbardziej naturalnych sposobów uczenia.
Kary także są nieskuteczne. Co więc zrobić, jeśli rodzice czegoś w sobie nie lubią i chcieliby „ustrzec” przed tym dziecko – np. są nieśmiali albo bałaganią? Mówi się, że starych drzew się nie przesadza, a dziecko uczy się niejako „od zera”.
Zmieniać można tylko siebie. I nie znam sposobu, żeby nauczyć dziecko czegoś, czego sami nie umiemy.
Zarzuca się czasem, że rodzicielstwo bliskości jest bliskie bezstresowemu wychowaniu. No i rzeczywiście – mówi Pani o wychowaniu, jako czymś zbędnym. Niedawno w DzielnicyRodzica mieliśmy akcję „Jak wychować potwora?” – czy nie ma zagrożenia, że dziecko niekarane, mające dużą swobodę nie będzie potrafiło się zachować poza domem, nie nabierze norm społecznych i w rezultacie stanie się takim „potworem”?
Rodzicielstwo bliskości nie jest bezstresowe, bo nie opiera się na chronieniu dziecka przed stresem tylko na wspieraniu w radzeniu sobie z nim. Z drugiej strony życie funduje dziecku dostatecznie wiele stresu. Rodzice nie muszą się już dokładać.
Nie rozumiem też o co chodzi z tym „poza domem”. Przecież jeśli dziecko żyje w domu z wrażliwymi, troskliwymi ludźmi i samo takie się staje, to poza domem też takie będzie. Dlaczego miałoby być potworem?
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Emilia Kulpa