Wiemy już z naszej poprzedniej rozmowy, że kary nie działają. Naturalną konsekwencją nie stosowania kar powinna być zatem nagroda.
Dlaczego?
Nagrody wyzwalają endorfinę, czyli hormon szczęścia. Skoro tak, to powinniśmy nagradzać jak najczęściej.
Niekoniecznie. Nagroda wyzwala dużo endorfiny. Tak dużo, że dziecko poszukuje kolejnych nagród, bo ich dostawanie jest bardzo przyjemne.
Może więc robić różne rzeczy, które nie zaspokajają jego potrzeb, nie są dla niego dobre tylko dlatego, że spodziewa się za nie nagrody. I tylko dlatego. Nagroda czyni dziecko zewnątrzsterownym.
Dziecko poszukuje nagrody dla niej samej. Często nagradzanie zmniejsza chęć poznawania, eksploracji, eksperymentowania u dzieci. Liczy się tylko „zaliczenie” i dostanie nagrody.
W dodatku im więcej endorfiny płynącej z nagrody, tym większa szansa, że satysfakcja płynąca z wykonywania określonej czynności się zmniejszy. Dzieci nagradzane za rysowanie przestają rysować, kiedy przestaniemy je nagradzać. Dzieci nagradzane za spróbowanie nieznanej potrawy mówią, że smakowała ona im mniej i mniej chętnie próbują jej ponownie.
Nagroda to inna nazwa kary. Czy powiem: za karę nie dam ci deseru. Czy może: w nagrodę dostaniesz deser, tak naprawdę chodzi mi dokładnie o to samo tylko używam innych słów. Dzieci doskonale to rozróżniają.
Nagroda w swoim działaniu wykorzystuje strach. Strach przed nieotrzymaniem nagrody.
Czy nasza relacja z dzieckiem jest zależna od stosowanych kar i nagród?
Tak. I to po dwóch stronach. Czyli zmienia się relacja dziecka do rodzica i rodzica do dziecka. Rodzice, którzy nagradzają zaczynają na przykład orientować się, że kiedy o coś proszą dziecko pyta: a co za to dostanę? Albo że wartość nagród trzeba stale zwiększać, bo stare nie działają. Widzą, że dziecko zaczyna coraz bardziej cenić te rzeczy, które są używane w funkcji nagrody. Choć często są to rzeczy, których obecność w życiu dzieci rodzice chcieliby ograniczyć, takie jak bajki, gadżety, słodycze.
W całym dorosłym życiu funkcjonujemy wg kar i nagród. Dostajemy oceny w szkole, premie, pochwały lub nagany od szefa, zaskakujące zwolnienia i awanse. Wśród przyjaciół także – komplementy, wspólne wyjścia, zacieśnianie i rozluźnianie relacji czy choćby lajki na Facebooku. To wszystko są rodzaje karania i nagradzania. Dlaczego w relacji z dzieckiem mamy postępować inaczej? Czy nie jest to zaprzeczeniem przygotowania do życia w pracy, szkole, grupie rówieśniczej?
W całym dorosłym życiu zdarzają się nam rzeczy przyjemne i nieprzyjemne. Takie, które chcemy powtarzać i takie, których chcemy uniknąć. Jednak nie każdy przyjemny/ nieprzyjemny bodziec jest automatycznie nagrodą lub karą. Tak można nazwać tylko to, co jest intencjonalne i nakierowane na wywołanie jakiejś zmiany w zachowaniu.
Nagrody – nie nagrody
Jeśli lubię coś na facebooku (trzymając się tego przykładu) to robię to po to, żeby się podzielić swoim zdaniem. Pokazać, co mi się spodobało. Albo po to, żeby podzielić się tym, co mi się spodobało z innymi. Czasem robię to po to, żeby komuś zrobiło się miło, żeby wiedział, że zauważyłam to, co chciał pokazać. Ale z pewnością nie robię tego po to, żeby nauczyć moich znajomych, jakie treści wolno im publikować, a jakich nie.
Podobnie jest z komplementami. One też nie służą do wychowywania moich znajomych. Jeśliby tak było, jestem pewna, że zorientowaliby się oni szybko i moje komplementy przestałyby im sprawiać przyjemność, bo odebraliby je jako manipulację.
Co do tego, że nasz świat jest oparty o kary i nagrody, to chciałabym zwrócić uwagę na dwie sprawy. Pierwsza z nich to ogromna zawodność kar i nagród. Jednym z przykładów jest tu kodeks drogowy, który ludzie nagminnie łamią mimo punktów karnych i mandatów.
Druga kwestia, dla mnie podstawowa to pytanie o to, co jest pierwsze. Czy dlatego trzeba karać i nagradzać dzieci, bo tak świat jest zbudowany. Czy też świat tak wygląda, bo od samego początku jesteśmy uczeni, że kary i nagrody są niezbędne?
Mnie nie wystarcza zgoda na to, jaki ten świat jest. Ja chciałabym go zmieniać na lepszy. I mam poczucie, że troska o to, żeby ludzie postępowali dobrze z wewnętrznej potrzeby i wrażliwości, a nie ze strachu przed karą czy brakiem nagrody, jest krokiem w dobrym kierunku.
Pochwała, słowne uznanie, wzmacnia pożądane zachowania, pokazuje dziecku, jakie nam się podoba – czy to też rodzaj „zakazanej” nagrody?
Ja nie mam prawa niczego, nikomu zakazywać. Zdecydowanie jednak uważam, że dziecko potrzebuje bezwarunkowej akceptacji. Takiej, która nie jest uzależniona od tego, jak dziecko sobie radzi i co umie. Takiej akceptacji, którą dziecko dostaje za darmo tylko za to, że jest.
Wielu rodziców ma obawy, że dziecko, które będzie tak akceptowane nie będzie się starać i rozwijać. Jednak wszystko wskazuje na to, że dziecko, którego akumulatory są naładowane taką akceptacją i miłością rozwija się chętniej i jest bardziej wrażliwe na sygnały płynące od rodziców. Bo dorośli stale pokazują dzieciom, co im się podoba a co nie, nawet jak nic nie mówią. Dzieci bardzo dobrze czytają takie informacje.
Jeśli podoba mi się coś, np. rysunek dziecka, zabawa, dziecko strzela celnie gole – jak o tym powiedzieć, żeby pogłębiać relację, a nie stosować nagrody?
Już to pytanie trochę pokazuje kierunek. Podoba mi się, to co innego niż: ładnie to zrobiłeś. Podoba mi się to moje subiektywne zdanie. Nic złego się nie stanie, jeśli się nim z dzieckiem podzielę, póki będę świadoma, że to moja opinia, odczucie, a nie jedyna prawda. Że każdemu podobać się może co innego. Wtedy mogę też dziecku powiedzieć, że coś mi się nie podoba (ale „coś”, a nie dziecko) i to też jest ważna informacja.
Mogę jednak dać też dziecku niewartościującą uwagę. Obejrzeć z uwagą jego pracę, być z nim w jego wysiłkach, słuchać uważnie, co do mnie mówi. Mogę się spytać, jak mu się to udało czy dopytać, co to jest. Mogę też zauważyć, że to, co zrobiło, sprawiło mu ogromną radość i razem z dzieckiem tą radość świętować. Tak naprawdę, kiedy nie chwalę i nie nagradzam mam dużo więcej możliwości.
Dzięuję za rozmowę.
Rozmawiała Emilia Kulpa