„Dzieci trzeba uczyć od małego – powiedz Nestorkowi, żeby złapał tę łyżeczkę jak się należy”. Ja na to przesadnie powoli: „Ciocia miała swoje dzieci – to się wyżywała, więc schowa swoje mądrości w kieszeń i da mi się wyżywać na moim dziecku”.
Zastanówmy się jeszcze raz, co jest ważniejsze dla rozwoju naszego dziecka: geny, przypadek czy wychowanie? Na ile nasze wychowanie będzie pomagało naszym dzieciom w dorosłym życiu? Ile teorii – tyle odpowiedzi. Oto trzy możliwości:
95%-100% wpływu
Wszystko zależy od rodziców. Nasze dziecko jest naszym dziełem. Poświęcamy mu dużo (czasem wszystko), dużo wymagamy i dużo otrzymujemy. Albo nie. Jeśli nie, to znaczy, że za mało się staramy lub dziecko mało się stara (jak trochę podrośnie). W zasadzie to dziecko mało się stara.
50% wpływu
W 50% nasze dzieci kształtowane są przez nas, reszta zależy od czynników losowych, takich jak geny, rówieśnicy, dzielnica, „życiowe szczęście” lub/i jego brak. Warto wychowywać, w końcu mamy połowę udziałów w spółce „Nasze Dziecko z o.o.”. Równocześnie jednak, przyjmując ten model, zakładamy pewną elastyczność – jeśli wszystko idzie dobrze wycofujemy się na drugi plan, interweniujemy wtedy, gdy sytuacja naszego dziecka nas niepokoi.
1% wpływu
To całe wychowanie to fikcja. Wola rodziców, czyli nas, ma symboliczny wpływ na charakter, usposobienie, psychobiografię, a w konsekwencji dalsze losy potomstwa. Woody Allen powiedział kiedyś, że aktorstwo dla niego jest jak spadanie z drzewa. Parafrazując – wychowanie jest jak spadanie z drzewa.
Moja Ciotka, podobnie jak miliony ciotek na całym świecie, nie wyłapała istoty wychowania. Nie wiem, może to wina edukacji, może powinny być jakieś kursy dla Ciotek (i Wujów Dobra Rada oczywiście), albo tabletki na ciotkozę? Bo to obojętnie, który model wychowania jest Ci bliższy, czy zakładasz, że wszystko w Twoich rękach, czy uważasz, że mniej lub więcej dystansu jest lepsze. Wychowuje się przykładem, czynem, swoją renomą, a nie upiorną gadaniną.