Chwytam Matyldę w locie i proszę, by się na chwilę przy mnie zatrzymała. Mówię, że Luna boi się wiatraczka i że ja nie chcę, by straszyła naszego psa. „Kiedy ty się czegoś przestraszysz, nie jest ci przyjemnie, przybiegasz do mnie, by się przytulić. Pieskowi też nie jest przyjemnie, gdy się boi” – tłumaczę. Matylda odpuszcza. Pewnie do następnego razu, gdy znów ścierać się będą potrzeby jej i naszych czworonogów. Robię jednak, co mogę, by za dwa, trzy lata moja córka rozumiała, dlaczego nie chodzimy do zoo i nie kupimy biletu do cyrku. Co ma z tym wspólnego nasz pies?
Dzieci mają wrodzoną potrzebę bycia ze zwierzętami, lubią, chcą, cieszy je ich towarzystwo. W tej relacji (jak z resztą w każdej innej) podążają za swoimi potrzebami. Robią to, co je ciekawi i bawi. Matylda na przykład potrafi pokazać mi, że psia miska na wodę jest pusta. Robi to, bo lubi nalewać wodę i patrzeć jak psy piją. Kiedy woła: „picu Luna”, to nie znaczy, że rozumie psie pragnienie i wie, że pies potrzebuje wody w upalny dzień. By wyszła poza swój punkt widzenia, potrzebny jest jej głos dorosłego, który spróbuje rozbudzić empatię.
Nie dziwi mnie, że większość dzieci uważa, że zwierzęta gospodarskie są szczęśliwsze niż te żyjące na wolności, na przykład w lesie. Przecież pięciolatek lepiej czuje się w domu, pod opieką rodziców niż zostawiony sam sobie w lesie (jak Jaś i Małgosia). To dorośli muszą wytłumaczyć dzieciom, w jaki sposób zwierzęta realizują swoje potrzeby. Niedźwiedzica czuje się szczęśliwa ze swoimi młodymi, wędrując po górskim zboczu w poszukiwaniu pożywienia. Mała Kasia woli lekcje baletu niż wielogodzinną wędrówkę po Tatrach. Kiedy dziewczynka zobaczy tańczącą w cyrku niedźwiedzicę, może uznać, że wszystko jest ok. To nasza rola, by jej wyjaśnić, jak jest naprawdę.
Wydaje mi się, że to, w jaki sposób rozmawiamy z dziećmi o potrzebach, ma ogromny wpływ na ich stosunek do zwierząt. Wszystko zaczyna się bardzo wcześnie. Zwierzęta są w naszej kulturze po to, by z nich korzystać. Jeśli chcemy to zmienić (ja chcę), musimy uczyć nasze dzieci, że może być inaczej. Musimy budować z naszymi dziećmi świat oparty na szacunku i zrozumieniu.
Mama rocznego berbecia zabiera go do parku, by pokazać ptaszki pływające po stawie. Słodki obrazek. Czy można się do czegoś doczepić? Z torby wyjmuje suchy chleb. Żeby kaczki podpłynęły, trzeba mieć coś na przynęta. Czy ta mama wie, że wodne ptactwo nie powinna jeść pieczywa, że to im bardzo szkodzi, że dokarmiając kaczki (i każde inne ptaki), zaburza pewną równowagę?
Mnie się wydaje, że powinno to wyglądać inaczej. Też oglądam ptaki z mają córką i też bym chciała, żeby Matylda czerpała z tego dużo radości. Ale to oglądanie to tak przy okazji, ważniejsze jest, by zrozumieć, kto to jest ten ptak, co lubi, czego nie lubi, co jest dla niego dobre. Łabędzie karmione frytkami nie wpisują mi się w lekcję empatii. A taki obrazek widziałam tego lata: babcia, wnuczki, łabędzie, frytki.
Może czepiam się trochę dokarmiania ptaków, ale moim zdaniem tu się właśnie zaczyna odwrócenie porządku: kto dla kogo. Bo jeśli dziecko nie rozumie, że łabędzie mają swoje sprawy w szuwarach i nie są stworzone do przypływania do brzegu ku radości gawiedzi, to jak ma zrozumieć, że słoń, wchodzący na stołeczek, ubrany w cekiny i dzwoneczki nie jest szczęśliwy? Przecież jest uśmiechnięty, a cały namiot bije mu brawo. Jak wytłumaczyć dziecku, że on całe życie zanurzony jest w totalnym cierpieniu? I choćby jego klatka była ze złota, a cekiny lśniły w świetle jupiterów, on cierpi każdego dnia swojego życia.
Czasami słyszę głosy na temat dobrego traktowania zwierząt w cyrku. Chcę wtedy krzyczeć: nie ma czegoś takiego, po prostu nie ma. Zwierzęta mają swoje potrzeby, tak jak my ludzie, tylko one mają swoje inne i żaden cyrk ani zoo nie są w stanie tych potrzeb zaspokoić. Nie będę się tu rozpisywać, jakie są to potrzeby, każdy gatunek ma swoją specyfikę. Przede wszystkim chodzi o przestrzeń, wolność, możliwość realizowania instynktów. Chodzi o zrozumienie, że jesteśmy inni, ale każdy ma takie samo prawo realizować swoje życie. A w szacunku, jaki jesteśmy winni zwierzętom, mieści się wolność od upodlenia, bólu, upokorzenia, nie mieści się tam na pewno żaden cyrk.
Luna lubi zabawę na swoich warunkach, lubi na przykład, kiedy Matylda rzuca jej piłkę. Nie lubi natomiast, kiedy ktoś ją gania, macha nieznanym przedmiotem przed nosem. Zrobię, co w mojej mocy, by dwuletni szkrab biegający po naszym domu zrozumiał, że zabawa jest wtedy, gdy cieszą się wszyscy jej uczestnicy. Kolejny raz będę mówić: Luna tak nie lubi, Lunę to boli itp. Bo mam poczucie, że ucząc Matyldę empatii, tworzę lepszy świat, między innymi świat bez CYRKU.