Mam świadomość, jak wiele daje mi karmienie piersią, jak ogromne korzyści płyną z tym pokarmem dla Matyldy i naszej relacji. Odporność, bliskość, paradoksalnie także wygoda (zawsze mam przy sobie coś do zjedzenia). Uwielbiam, kiedy wtula się we mnie, przytula i ssie, gdy śpiewamy naszą piosenkę o piciu mleka. Mogę dać jej coś najlepszego na świecie. Z całym tym przeświadczeniem o cudowności karmienia piersią mam chwilami po prostu dość.
Dlaczego trudno mi się do tego przyznać? Bo nie chcę usłyszeć: powinnaś już ją odstawić, za bardzo się do ciebie przywiąże, to nienormalne karmić takie duże dziecko.
Maja córka ma 2,5 roku, karmię piersią i bardzo chciałabym karmić ją do momentu, aż sama się odstawi. Tak, wiem może mieć wtedy nawet pięć lat. Nie ma w tym dla mnie nic przerażającego, dziwnego, nienormalnego. Czuję, że karmienie piersią jest spoko, jest dobre. Może to kwestia książek, które przeczytałam, będąc w ciąży, może zasługa doradczyni laktacyjnej, którą spotkałam na początki mojej mlecznej drogi. Polubiłam karmienie piersią, odnalazłam się w tym. Brakuje mi jedynie zrozumienia w świecie zewnętrznym. I chciałabym móc powiedzieć: „mam tego dość” i usłyszeć: „rozumiem, czasami musi być ci ciężko”. Bez porad, oceniania, powielania mitów.
Chciałbym, by karmienie piersią było czymś naturalnym, bo takie właśnie jest, by nikt mnie nie pytał: „dlaczego tak długo karmisz?”. Wydaje mi się, że świadomość w sprawie karmienia piersią jest wciąż niewielka i wciąż obciążona stereotypami i mitami, które często, o zgrozo, powielają lekarze i położne. Kiedy urodziła się moja córka, odwiedzała nas położna środowiskowa. I za każdym razem mówiła: „bo jak pani zacznie dokarmiać… to coś tam, bo jak włączy pani mleko modyfikowane, to wtedy”. Dlaczego miałbym dokarmiać? – zastanawiałam się. Mleko płynie ze mnie strumieniami, dziecko zdrowe, uśmiechnięte. A ja mam wciskać jej jedzenie z proszku? Dlaczego, po co?
Nie dokarmiałam, ale pani położna nigdy się o tym nie dowie. Nigdy też nie zapytała, jak idzie nam karmienie, nie sprawdziła, czy dobrze przystawiam córkę do piersi, nie spytała o nawał pokarmu i nie powiedziała, jak sobie z nim poradzić (od zapalnie piersi uratował mnie siostra męża). Gdyby nie moje nastawienie, wiedza, którą wcześniej zdobyłam i wielka motywacja do karmienia piersią, pewnie posłuchałabym pani położnej i dokarmiła. Może już dziś bym nie pisała tego tekstu.
Nie dziwi nas dwulatek z butelką mieszanki czy ze smoczkiem, ale moja 2,5-letnia ssąca pierś córka budzi emocje. Czuję te spojrzenia. „Dziwactwo” – mówią. Dlatego kiedy czasami jest mi ciężko, czuję, że moje piersi to dwie wymemłane szmatki. Nie mówię nic. Bo przecież sama sobie jestem winna, powinnam ją już dawno odstawić, przeżyć kilka nocy z zanoszącym się od płaczu dzieckiem i przeciąć tę najpiękniejszą na ziemi więź matka-mleko-dziecko. Sama sobie jestem winna.
Chciałabym, by wiedza o tym, jak i dlaczego karmić, dlaczego to jest takie ważne takie dobre dla dziecka i matki, była tak powszechna, oczywista i wszechobecna, bym mogła sobie teraz narzekać, jęczeć i marudzić, że jest mi ciężko, że mam dość i by dookoła odzywały się mamy, babcie, ojcowie, dziadkowie, i też niemamy i nieojcowie i mówili: „dasz radę, super, że karmisz już 2,5 roku, tak, czasami musi być ci ciężko”.