Razem w płaczu – czy bycie z dzieckiem w czasie wybuchu emocji może mu pomóc? Rozumiem, dlaczego często słyszę, że dzieci płaczą bez powodu. Ten drobiazg, który przechyli szalę goryczy, może być czasami dla dorosłego niezauważalny. I wydawać się może, że cały ten płacz jest o nic. Ale on nigdy nie jest o nic, zawsze jest powód i przyczyna. Powód to będzie przewrócona wieża z klocków, przyczyna – brak możliwości poradzenia sobie w tej chwili z taką sytuacją (na przykład przez głód lub zmęczenie).
Do takich wniosków dochodzę, obserwując Matyldę. Patrzę na to oczywiście zupełnie subiektywnie, bo inaczej nie umiem, ale też chyba nie chcę. Ponieważ w relacji z moją córką chcę być sobą, szukając odpowiedzi, kieruję się własną intuicją. Staram się więc na jej płacz spojrzeć przede wszystkim ze współczuciem. Kiedy uświadamiam sobie jego przyczyny jest mi łatwiej. Przecież ja też kiedy jestem zmęczona, gorzej radzę sobie z rzeczywistością, nie mówiąc już o głodzie, który potrafi obudzić we mnie demona. Tylko że ja jestem dorosła, mój mózg zdążył się już ukształtować, neurony wydeptały sobie już między sobą wspólne dróżki i ja też poznałam siebie na tyle, by rozumieć swoją irytację, smutek… Chyba się troszkę zapędziłam… nie, nie zawsze wiem co czuję, nie zawsze rozumiem to, co dzieje się w moich emocjach, a mam już dużo ponad 30 lat.
Razem w płaczu – trudne i ważne
Nie powinno mnie więc dziwić, że moja mała córeczka leży na podłodze i nie potrafi mi powiedzieć, dlaczego płacze. Więc kto ma to wiedzieć, kto ma jej to wytłumaczyć, kto ma ją nauczyć rozumieć samą siebie. Ja? Jak? Kto mnie tego nauczy? Trochę przeraża mnie to zadanie.
Ale po kolei (bo przecież ona tam wciąż leży i płacze, ja jeszcze nic nie zrobiłam). W płaczu nie ma nic złego, płacz pomaga wyrazić emocje, uzewnętrznić swój stan. Kiedy Matylda się uderzy, coś ja zaboli, pozwalam się jej wypłakać. Nigdy nie mówię: „nic się nie stało”. Oglądam „bubę”, całuję, pytam czy bardzo boli. Pozwalam przeżyć ból. Nie odwracam jej uwagi od tego, co się stało. Nie stała się przez to płaczliwym dzieckiem, wręcz przeciwnie. Płacz przy uderzeniu oznacza poważną sprawę. Zwykłe bezbolesne potknięcia, upadki kończą się prośbą o pocałunek lub samoucałowniem „buby”.
Mam poczucie, że dzięki temu, że nie lekceważyłam kiedyś jej sygnałów, dopracowałyśmy się szczerej, konstruktywnej relacji na tym gruncie. Dziś wiem, że kiedy Matylda płacze, to znaczy, że naprawdę ją coś zabolało. Może z emocjami jest tak samo, jeśli dam im przestrzeń, potraktuję je poważnie, moja córka poczuje się ze mną bezpieczna? Dam jej buziaka na „bubę”, nawet jeśli wydaje mi się, że ta rozlana woda to drobiazg, nawet jeśli nie rozumiem w tym momencie, dlaczego leży tam w kącie i płacze.
Jak być razem w płaczu
Przytulam więc i mówię: widzę, że ci smutno. Może razem pobujamy twój smutek. Jeśli wiem, że może być głodna, daję jeść, jeśli zbliża się pora snu, proponuję wspólne czytanie, by się wyciszyć. Nie odwracam jej uwagi od tego, co się z nią dzieję, pozwalam, by poznawała siebie. Nie mówię, że nic się nie stało, kiedy widzę, że w świecie mojej córki leją się łzy, ufam im. To nie jest żaden magiczny sposób. Czasami płacz trwa krócej, czasami dłużej, ale moja córka nie jest w tym sama. A to wydaje mi się najważniejsze – dać jej poczucie, że kiedy jest smutna, nie jest sama.
Nie jestem supermamą, która osusza łzy i potrafi rozśmieszyć, gdy jest źle. Jestem zwykłą mamą, która stara się zrozumieć 2,5-letnie serduszko. Zdarza się, że mam dość, że jedno zmęczenie zderza się z drugim… bywa, że muszę się zatrzymać, by otrzepać z siebie schemat, empatia nie jest moją drugą naturą. Bywa, że to ja, moje zachowanie, dążenie do realizacji moich potrzeb jest przyczyną płaczu. Czasami Matylda płacze nie ze smutku, lecz płacze, bo jest zła, jest wściekła na mnie. Dlaczego? Bo zabrałam jej patyczek do szaszłyków, który sobie wkładała do nosa, bo chcę żebyśmy zakończyły zabawę i wyszły z psami na spacer, bo jestem zmęczona i chcę żebyśmy poszły już spać. No tak, ale jak to zła na mnie? Przecież mam rację: patyczkiem można sobie zrobić krzywdę, psy potrzebują wyjść, jest późno i trzeba już iść spać.
Smutek i złość
Tylko że złość nie jest logiczna, nie szuka sprawiedliwości, racji, kompromisów. Złość służy do wyrażenia „ja”, do wykrzyczenia JA, MOJE, CHCĘ, NIE CHCĘ. A w tym krzyku rodzi się człowiek, rodzi się moc bycia sobą. Pozwalam więc, jak umiem, płynąć tej złości. Trudne to jest, trudne. Błądzę jak we mgle i znów najważniejsze wydaje mi się dać poczucie: widzę, ze jesteś wściekła, ale w każdej chwili możesz się do mnie przytulić. Rozumiem, że nie chcesz wyjść na spacer, ale nasze psy tego potrzebują. Mogę cię przytulić? Nie jesteś sama, jestem przy tobie. Razem damy radę. I jakoś dajemy.
Razem i do przodu
Wychodzimy z psami, kładziemy się spać, wyrzucamy patyk do szaszłyków, albo nie… to naprawdę nie ma znaczenia. Bo jeśli obie mówimy sobie jestem: wściekła, jest mi smutno i nie odchodzimy, trwamy razem ze sobą w bigosie swoich emocji, razem w płaczu, to moim zdaniem to jest dobra droga.
O mamo, jak mi był dzisiaj potrzebny ten tekst!
Dziękuję!