Emocje w kryzysie – co było dalej? W momencie, kiedy Michał miał już kubek, piżamę, kapcie, a w jego żyłach płynęła adekwatna do bólu ilość leku, dotarło do mnie, że muszę zająć się przeżyciami mojej córki. Zaczęłam zastanawiać się, jak z nią rozmawiać, co jej powiedzieć, jak wytłumaczyć. Poczułam, że „powinnam”. Rozpostarło się to we mnie dogłębnie.
„Powinnam” jej pomóc to przeżyć, sprawić, by się nie martwiła, „powinnam” umieć jej wytłumaczyć. „Powinnam, powinnam, powinnam…” Chciałam kogoś zapytać, poradzić się eksperta – jak? co? Matylda na szczęście nie dała mi na to czasu. Nie czekała ze swoimi emocjami, aż ja rozpatrzę swoje powinności. Rozpłakała się, gdy wychodziłyśmy ze szpitala. W pierwszej chwili myślałam, że to zmęczenie, może nie chce się ubierać, może jest głodna.
Kucnęłam przy niej i zapytałam:
– Jesteś smutna?
– No. Tata buba (buba to określenie na chorobę, ból, zepsucie, usterkę itp.).
– Martwisz się tym, że tatuś jest w szpitalu?
– No.
– Matylda tatuś jest chory i musi tu zostać przez kilka dni. Ale tu jest pan doktor, który mu pomoże. A my będziemy się nim opiekować i go odwiedzać.
Emocje w kryzysie i dziecko
Przytuliłyśmy się mocno i wróciłyśmy do domu. Ja z głową pełną pytań, czy dobrze z nią rozmawiałam? Może za krótko, może coś jeszcze w niej siedzi, może jednak się kogoś poradzić. Przyszła mi do głowy jedna osoba i zaczęłam w głowie projektować pytania. Zadziałało to trochę terapeutycznie, bo z pytaniami przyszła odpowiedź na najważniejsze z nich: dlaczego pytam?
… bo nie wiem, co powinnam, a mam w sobie dużą potrzebę wypełnienie powinności. Jak mam je wypełniać, kiedy mój scenariusz bycia mamą nie przewidział sytuacji: „Michał w szpitalu” i nie mam w tym obszarze gotowych projekcji powinności… A jak bez tych powinności być matka idealną?
No i tu jest właśnie pies pogrzebany – a właściwe matka idealna, którą dzięki Matyldzie pogrzebałam. Bo przyszło mi, w tym rozmyślaniu o powinnościach, do głow,y żeby może jednak nikogo nie pytać o radę. Przestać się zadręczać i z tym słowem na „p” też właściwie mogłabym się już raz na zawsze rozstać. Tyle jest lepszych słów: chcę, mogę, jestem – o, to są dobre słowa do budowania relacji. „Powinnam” nic dobrego nie wnosi między dwoje ludzi, w żadnym układzie.
Pojawiła się też odkrywcza myśl, że wcale nie muszę być idealna. Że wystarczy, że będę sobą. Może w trudnej sytuacji Matylda potrzebuje mnie, a nie nieistniejącego ideału. Może ta „idealna mama”, która zawsze wie, co powiedzieć i jak się zachować, więcej może złego zrobić niż dobrego.
Idealny rodzic na czas kryzysu?
Poszłam w to. Mówiłam tak jak czuję, tuliłam łzy tęsknoty, opowiadałam, co się z tatą dzieje. A kiedy we mnie pękało napięcie i lały się łzy, starałam się tłumaczyć, dlaczego płaczę.
Wciąż mam poczucie, że nie wiem do końca, jak ona przez to przeszła, że nie mogę zajrzeć do jej główki i sprawdzić, czy wszystko dobrze. Z drugiej strony pojawia się jednak myśl, że wydarzyło się coś dobrego. Poznałyśmy się, pokazałyśmy sobie, jak radzimy sobie ze smutkiem, zmartwieniem, zdenerwowaniem. Może Matylda nauczyła się, że płacząca mama to nie jest koniec świata, że czasami dzieją się rzeczy trudne i dzieją się nie tak, jak byśmy tego chcieli.
W pierwszym odruchu chciałam jej to zabrać. Powiedzieć: „nie bądź smutna, tatuś niedługo wróci”. Dziś wiem, że chcę mówić: „Matylda, bądź smutna, bo kiedy ktoś kochany ma bubę, to jesteśmy smutni, martwimy się i nosimy mu pięć bułek do szpitala, by czuł, że jesteśmy z nim.”
W dzień wyjścia ze szpitala śpiewałyśmy piosenkę składającą się z dwóch kluczowych słów TATA DOM, bo cieszyć też się można razem.
PS. Jest podobno w psychologii takie określenie „wystarczająco dobry rodzic” zamierzam się z nim zaprzyjaźnić.