Obrazić się? Co chciał przez to powiedzieć? Że jestem stara, kiedyś byłam ładna, ale się zepsułam? W pierwszej chwili przypisuję mu najgorsze intencje. Bo przecież słowo „dojrzała” w kontekście wyglądu zewnętrznego może znaczyć jedynie: stara, brzydka, już za późno na to, by się podobać. Trwa to kilka sekund, ale mniej więcej właśnie taka burza myśli pojawia w mojej głowie.
Po chwili przychodzi jednak refleksja, dlaczego miałby powiedzieć mi coś niemiłego, skąd w ogóle taki pomysł? Stoi obok mnie najważniejszy mężczyzna w moim życiu. Nie mówi do mnie, by sprawdzić mi przykrość. Cokolwiek mówi, powoduje nim miłość. Więc wzięłam te słowa do siebie i chodzę z nimi pod skórą (pomarszczoną) od kilku dni. Oglądam, prześwietlam i przymierzam do swojej twarzy, ciała. I coraz mocniej zalewa mnie bunt. Przecież dojrzały owoc to ten smaczny. Cała natura o pierwszych chwil wiosny ciężko pracowała nad pełnią kolorów i słodyczy. Chcę być smaczna i sobie chcę smakować najlepiej.
Mam 34 lata, byłam w ciąży, urodziłam dziecko, wyglądam jak wyglądam. No i już. Ale gdzie tam. To nie takie proste, sączy się gdzieś boczną strużką, że jednak powinnam młodziej, gładziej, jaśniej. Bez względu na to, czy kobieta ma 15 czy 35 czy 55 lat wymaga się od niej, by wyglądała jak wypoczęta, liźnięta wiosennym słońcem dwudziestolatka. Najpierw makijaż ma jej dodawać, później odejmować lat. A przecież te zmarszczki to nasze wszystkie uśmiechy, „śmiania” do łez, zdziwienia, zachwycenia. Całe nasze ciało to świadek doświadczeń, które nas budowały i tworzyły przez lata. Dlaczego wmawia się nam, że trzeba zatrzymać młodość? W ogóle zastopować ten proces, cofnąć czas.
Jest wiele odpowiedzi. Ktoś chce zarobić na wykreowanej sztucznie potrzebie. Kremy, zabiegi pielęgnacyjne, operacje plastyczne to wszystko źródło ogromnych dochodów. Żeby ta machina zarabiania pieniędzy ruszyła, trzeba nas przekonać, że właściwie pierwszy dzień po 20. urodzinach zaczynamy się zmieniać w stworzenia, których nikt nie zaakceptuje – dojrzałe kobiety. Nikt, a przede wszystkim my same. Bo to tak musi zadziałać. Byśmy same przestały się lubić. Byśmy uwierzyły, że jedyne, co możemy zrobić, to kupić te wszystkie kremy, ponaciągać, wstrzykiwać i liczyć na to, że będziemy młode o jeden dzień dłużej.
Nie, tak być nie może, że ktoś wykorzysta naturalny proces, zaburzy moją samoocenę i zarobi na tym miliony. Nie. To nie jest w porządku. Dlaczego nikt mnie nigdy nie przygotował na to, ze się zmienię, że zwiotczeję? Nie mówi się o tym, jak się starzejemy, jak dojrzewamy, jak z dziewczyn zamieniamy się w kobiety. Tego ma nie być. Owszem może po sześćdziesiątce to wypada ujawnić jaką mimiczną rysę, ale ty, trzydziestko, czterdziestko, musisz wyglądać młodo, młodziutko.
Trudno mi się odnaleźć w zmianach, które zachodzą w moim ciele. Nie jest to coś oczywistego. Zatrzymuję się przed lustrem, patrzę na dłonie oparte o klawiaturę komputera. Ale chcę te zmiany przyjmować, obserwować, spokojnie się z nimi zapoznawać. By w końcu móc je akceptować, by być sobą, a nie maską z jadu kiełbasianego.
Mam poczucie, że z nimi przyszło doświadczenie, dystans, rozwaga, miłość do samej siebie. Między tymi zmarszczkami, fałdkami wykonałam kawał dobrej roboty nad sobą. Jak każda z nas. I chce się cieszyć tym, kim jestem dziś.
Jestem piękną dojrzałą kobietą. Jesteś piękną dojrzałą kobietą. I nie trzeba nic więcej. Weź te słowa i schowaj pod pomarszczoną skórę.
PS dojrzały – ukształtowany pod względem umysłowym i emocjonalnym; dorosły; nadający się do zbioru lub zjedzenia; dojrzeć – osiągnąć najwyższy stopień rozwoju.