Mniej więcej rok temu żrące mleczka i spreje zamieniłam na sodę oczyszczoną, ocet i cytrynę oraz ścierki z mikrofibry i ani razu się nie zawiodłam. Ostatnio zaczęła mnie męczyć jednak jedna kwestia – czy moja ekoartyleria dałaby sobie radę z piekarnikiem? Na samą myśl o nim dostaję dreszczy. Przypalony tłuszcz, resztki ciastek, zapiekanek, frytek z marchewki i batatów przypieczone do powierzchni, brr. Z drugiej strony wizja obsprejowywania tego jakimś wybitnie żrącym specyfikiem rozbijającym tłuszcz przeraża mnie jeszcze bardziej. Przecież piekarnika nie da się później dokładnie wypłukać. Sprawdzam ekoporadniki. I co się okazuje? Najlepsza do tego typu zadań jest soda oczyszczona. Jakoś mnie to nie dziwi. Miniony rok upłynął mi na odkrywaniu jej kolejnych, niezwykłych talentów. Ale o tym innym razem.
Do rzeczy. Oto instrukcja: posypać piekarnik grubą warstwą sody i spryskać wodą, tak aby powstała mokra masa, ale nie kałuża. Zostawić na kilka godzin i spryskać ponownie. Grzecznie położyć się spać i dopiero rano zabrać się za ścieranie mazi, najlepiej starym podkoszulkiem, który będziemy mogli wyrzucić z czystym sercem.
W moim przypadku najbrudniejsza jest szyba, cała w brązowych zaciekach oraz ruszt. Nie pozostaje mi nic innego jak wybebeszyć na jeden dzień piekarnik, posypać wnętrze i szybę sodą, spryskać i cierpliwie poczekać. Co do rusztu to zmieszałam sodę z wodą i powstałą pastą wymazałam go dokładnie.
Rano zraszam sodę kolejny raz, ma już kolor brązowawy. Ścieram wszystko ściereczką i, co tu kryć, na twarz wypływa mi uśmiech satysfakcji. Da się.