Nie wiem w sumie, kiedy to się stało, gdy moje dziecko z wiecznie medytującego nad jedzeniem małego Buddy stało się moim kulinarnym partnerem w kuchni. Musiało to nastąpić w ciągu kilku ostatnich miesięcy, bo gdy wspominam zeszłą wiosnę, to plonów jeszcze nie było. A sieję od małego.
Nigdy nie byłam fanką horrorów i nie widziałam nic pociągającego w baniu się na zawołanie. W pewnym zniżkowym momencie życia ukułam sobie nawet teorię, że w życiu tyle jest koszmarów, że na ekranie już ich nie potrzebuję. W spokojnym momencie życia teorię tę zarzuciłam, zastępując ją brakiem teorii.
Dawno temu, jako dziecku, zdarzało mi się dostać od rodziców ostrą reprymendę za oszukiwanie. Nawet za drobne, nieszkodliwe kłamstewka. Pamiętam, że musiałam wysłuchiwać długich wykładów, które wydawały mi się zupełnie nie à propos sytuacji.
Sprawdzenie reakcji rodzica czy może odreagowanie dnia codziennego? Do dzieci docierają różne słowa – te ogólnie akceptowane oraz te wypowiedziane w chwili zapomnienia. Dosadne słowa, przyswajane w tempie ekspresowym, są nowym upodobaniem na pewnym etapie rozwoju naszych dzieci. * Nie czytać przy jedzeniu.