Aż tu wreszcie w kuchni pojawiła się para rączek do pomocy. Pisząc o partnerstwie kulinarnym, mam na myśli zaangażowanie w przygotowywanie posiłków, rozmowy o tym, co ugotujemy, jak również spore zainteresowanie „tym, co jem”, objawiające się ciekawością, jakie jedzenie, na co wpływa i jaką ma supermoc.
Franio obudził się właśnie z bólem gardła i lekką temperaturą.
— Mamo, daj mi dzisiaj wszystkie najzdrowsze rzeczy w domu. Chcę mieć takąsupermoc, żeby wszystkie bakterie z gardła uciekały, aż będzie się za nimi kurzyć.
W ruch poszedł syrop sosnowy dziadkowej roboty oraz mamine czary-mary. W duchu zaklinałam, by to nie była angina, gdy tymczasem w kuchni latały talerze, patelnie, kubki, filiżanki i ingrediencje różnej natury. Herbata pokrzywowo-eukaliptusowa z miodem, kasza jaglana słynąca ze swych uzdrawiających właściwości. Ale dziś tak, żeby się różniła od tej, na co dzień, będzie zaczarowana, podana inaczej, z supermocą przeganiania bakterii – w postaci leguminy z rabarbarem i wanilią. Zupa z soczewicą, kaszą jęczmienną i czosnkiem. Gonimy bakterie, gonimy, aż się kurzy. Nie wnikajmy, czy chodzi o bakterie, czy wirusy. Umownie – bakterie w świecie syna są synonimem niechcianego gościa, wywołującego kiepskie samopoczucie. Bakteria to taki brzydki stworek, którego wyganiamy zdrowym jedzonkiem.
— Wiesz, mamo, wszystko ma swoją supermoc – edukuje mnie mój niespełna 5-latek. Słucham z uwagą. Następuje długa i dosyć zawikłana opowieść o tym, jakimi mocami dysponują koledzy w przedszkolu i jakie są z tego korzyści i zabawy.
— Tak samo jedzenie ma supermoc, prawda, mamusiu? No, bo np. czosnek, on ma dziwny zapach, ale jaki jest zdrowy! Zdrowość to jest jego supermoc.
Dzieci są mistrzami myślenia magicznego. Takiej wiary można by się od nich uczyć. Są małymi supermenami. A supermoc to nie przelewki. Supermoc jest po prostu super, bo działa.
Franio chce wiedzieć:
— No to wymień mi mamo, czego się boją bakterie.
Wymieniamy razem. A nasza lista nabiera dzięki temu jeszcze większej supermocy.
— Ho ho, po tej herbatce to tak uciekają, że o mało nie pogubią butów – mówię.
— Mamo, one nie mają butów, tylko takie paskudne odnóża.
— Ojej, brzydactwa.
— No brzydactwa, w dodatku nie mają rezerwacji, wypraszam sobie.
Odpukać w niemalowane, do tej pory taka strategia nam służy. Przeganiamy bakterie jedzeniem, naładowanym supermocą. Ona działa, gdy się w nią wierzy. Bez naszej wiary czosnek jest tylko śmiesznym, śmierdzącym warzywem.
Dowodem działania supermocy niech będzie fakt, że Franek nigdy nie brał antybiotyku. Oczywiście, że choruje, jak każdy przedszkolak. Ale na szczęście do tej pory wystarczały kulinarne czary-mary.
Piszę o tym wszystkim nie tylko, dlatego, że wierzę w zdrowie na talerzu, ale przede wszystkim dlatego, że myślę ostatnio o roli wiary w moc sprawczą naszych myśli. I uświadamiam sobie, obserwując dzieci, że mamy ją w sobie od urodzenia, tyle, że potem gdzieś gubimy. Tracimy cierpliwość, w biegu łykamy coldrex’y, byle szybciej, byle skuteczniej, bo nie ma czasu na chorobę. I tak z dnia na dzień tracimy supermoc.
Dzisiaj, zatrzymując się w codzienności z powodu obolałego gardła dziecka, odkrywam na nowo intuicyjną mądrość naszych małych nauczycieli. I nie chodzi tu o duże cuda, a o małe, codzienne perełki.
— Mamo, a jak myślisz, co jest policją mojego ciała? – zagaduje synek.
— Mózg.
— Nie mamo, przeciwciała.
— Rzeczywiście, to jest niezła policja. Ale skąd wiesz, że jest coś takiego jak przeciwciała?
— Janek mi powiedział.
Janek przyniósł fajną książkę „Było sobie życie”. I będzie sobie życie. Wiele zależy od nas rodziców, w jakim świetle od małego będziemy je przedstawiać naszym dzieciom. Czujecie tę supermoc, jaką mamy, jako rodzice?