— Mamo, a Janek powiedział, że jest taki lekarz, który bada kobietom cycki.
— No jest. A to cię tak ekscytuje?
— Nooooo.
— Dlaczego?
— Nie wiem – pada szczera odpowiedź.
— Jest lekarz, który bada gardło, ucho, głowę… Jest i taki, który bada cycki. Co w tym dziwnego?
— No w sumie nic. Faktycznie.
Ale ekscytacja jest. Na maxa.
Przy okazji samo słowo “cycki”, ach! Jakie cudowne! Można je odmieniać przez tyle przypadków o każdej porze dnia.
Nie jest to jednak felieton o cyckach, ale o pewnym nowym upodobaniu, jakie przeżywa ostatnio moje dziecko – upodobaniu do słów nieco dosadnych oraz o ich świadomym używaniu. Ba!, używaniu… delektowaniu się nimi!
Już się domyśliłam, jaką funkcję spełniają te słowa. Ale najpierw próbka.
Wieczorem, przed pójściem do łóżka:
— A, jeszcze sobie powiem przed zaśnięciem: kupa, śmierdzieć, pierdzieć, srać, dupa, gówno, bekać, rzygać.
Patrzy na mnie bacznie:
— Już? – pytam.
— Już…
— Lepiej Ci?
— Lepiej.
— No to dobranoc.
— Dobranoc, mamusiu.
Po czym aniołek prosi: mamusiu, włącz mi proszę do snu ten utwór Mikołaja Rimskiego-Korsakowa, wiesz…, ten, który lubię, po czym kładzie główkę na podusi, przytula się do kocyka, który ma od niemowlęcia i bez którego nie zaśnie. Wachlarze rzęs ocieniają małą twarzyczkę. Nosek jak kartofelek, do zjedzenia. Co to będzie, gdy pojawią się na tej twarzyczce pierwsze pryszcze?
Pomyślę o tym jutro.
Nazajutrz rano w drodze do przedszkola aniołkowi omsknęła się noga na hulajnodze i wylądowała prosto w psiej kupie.
— Ale śmierdzi – aniołek z uznaniem.
No śmierdzi. W przedszkolu w szatni:
— Ej, chłopaki, wszedłem w gówno!
— Łoooo, w gówno, super!
Jest respect. I jest kupa śmiechu. Z przewagą kupy.
Gdy mali troglodyci zataczają się z radości, ktoś musi posprzątać. Idę do toalety i myję but aniołka. Gdy wychodzę, jeden z barbarzyńców tuli się do kolan swojej matki, drugi do misia, a trzeci pyta, kiedy przyjdzie po niego tata i dlaczego tak późno. Ciężko nadążyć.
Aniołka inspirują nie tylko koledzy, ale i starsza o rok siostra cioteczna. Mała baletnica, uczęszczająca na prywatne lekcje francuskiego, potrafiąca mówić pełnymi zdaniami od 2. roku życia. Wie, co to katedra Notre Dame i bez zająkniecia potrafi wymienić najcenniejsze zabytki Wenecji. Wspólnie spędzane tegoroczne wakacje pod okiem autorki uzupełniły arsenał aniołka.
— Macie ochotę na szklankę mleka sojowego?
— Nie, poprosimy o koktajl z sików.
Innym razem dostało się Bogu ducha winnemu Radiu Bajka.
— Ach, jak mnie wkurza to ich hasło: blisko ucha malucha! – mówi znawca rynku mediów.
I jedzie dalej:
— Radio Srajka. Blisko dupa malucha.
Czeka na oklaski.
— No to jeszcze inaczej: Radio Srajka. Blisko dupa sralucha! Albo nie: Blisko kupy dupy sralucha!
No, nie! Tego już za wiele. Ciężko nie parsknąć śmiechem.
To tylko próbka możliwości, nie będę dłużej epatować Was tymi fantazyjnymi połączeniami. Szczerze mówiąc, tym razem piszę w nadziei, że potwierdzicie, że bywa i u Was równie wesoło, że też coś podobnego przeżywaliście lub przeżywacie. I że to… mija?
Domyślam się, że chodzi temu mojego pomysłowemu 5-latkowi o odreagowanie. I że to pomocne tak jak kopanie w poduszkę. Dlatego nie ganię, nie gonię, czasem się skrzywię, gdy wyobraźnia szarżuje ciut za daleko. Tyle lat był “grzeczny”, choć bez klosza chowany, teraz zupełnie jakby się zerwał z łańcucha, którego nigdy nie miał. Może sam sobie go narzucił i teraz się wybija na niepodległość? A Wy, macie jakieś metody na smrody?