(Mowa o jednym z najbardziej obleganych ogródków jordanowskich w Warszawie). To nie żart. W zeszłym tygodniu aż trzech: przyszedł fotoreporter z dzielnicowej gazetki, amator i fotograf-artysta, który robi serię pustych placów zabaw, bo „tyle w nich nostalgii”. Wiem, bo zapytałam. Dzieci za to było dwoje, w tym jedno szybko poszło, bo jego mama narzekała, że zimno.
Z kolei, na naszym małym osiedlowym placu zabaw bawiliśmy się dzisiaj w rozpoznawanie śladów zwierząt. Tak dobrze je było widać: tu przeszedł gołąb, tam kot, a tutaj jakieś niezidentyfikowane coś, jeż może. Śnieg był krystaliczne biały, czysty i sięgał po kolana. Gołym okiem widać, że daaawno nikogo tu nie było. Żeby w ogóle dojść do furtki musieliśmy pożyczyć od dozorcy łopatę i dobrze, że zostawiliśmy wózek w domu, bo nie dalibyśmy rady nim wjechać. – A po co w ogóle tam pani wchodzi?– zapytał zdziwiony dozorca – Do wiosny nie ma sensu. Fakt, ciężko było wydobywać spod śniegu te wszystkie huśtawki, bujaki i karuzelę, ale bawiliśmy się chyba nawet lepiej niż latem.
Na górce, na którą chodzimy na sanki w tygodniu po przedszkolu zjawia się raptem parę tych samych osób: dwie nastolatki, które uczą się jeździć na desce i mama z trójką dzieci. Poza tym przez ostatnie tygodnie nie spotkaliśmy nikogo innego. W weekendy jest trochę więcej ludzi, ale jak na taki fajny park i taką świetną górkę – i tak bardzo mało.
Zastanawiam się, gdzie zniknął ten tłum z lata? Przecież to niemożliwe, żeby wszystkie dzieci ciągle chorowały? A może rzeczywiście za zimno? Sprawdzam termometr. Dzisiaj jest minus 5. W naszym klimacie to przeciętna grudniowa temperatura, nic nadzwyczajnego. Pediatrzy mówią, że malutkie dzieci powinny zostać w domu przy minus 10 i wtedy, kiedy jest silny wiatr. No więc wiatru też nie ma, tak jak nie ma ani malutkich, ani dużych dzieci. Po prostu przepadły.
Robię sondę wśród znajomych i co słyszę? Że u jednych w żłobku nie wychodzą na dwór, bo „spadł śnieg i dzieci mogą się poślizgnąć”. U innych w przedszkolu też nie wychodzą, bo „dzieci przychodzą trochę podziębione i lepiej, żeby siedziały w cieple”. (Przeziębione dzieci to chyba powinny siedzieć w domu?). U jeszcze innych od tygodnia nie byli ani razu, bo „całe są potem przemoczone, a nie wszystkie mają ubrania na zimę.” Jedna koleżanka się chwali, że jej córka ma fajnie, bo wychodzą na całe 20 minut, chociaż panie ubierają dzieci czasem przez 45 minut (to grupa pierwszaków, z których prawie każdy potrzebuje pomocy). No a poza tym jest dużo zajęć – hiszpański, angielski, drama i kungfu i nie ma czasu. Niania małej Ali nie bardzo chce chodzić na spacery, bo „nie ma dobrych butów”, a mama Antka w ogóle nie lubi zimy, więc siedzą cały czas w domu. Poza tym „Antek bez przerwy ma katar albo w ogóle jest chory, więc nie ma okazji”.
Hmm…
Pewna amerykańska mama, Lenore Skenazy pół roku temu zainicjowała w Nowym Jorku akcję, która miała na celu usamodzielnienie dzieci, a także ich rodziców. Akcja odbyła się pod hasłem: „Weźmy dzieci do parku i zostawmy je tam same (na jakiś czas)”. Kusi mnie, żeby na wzór Skenazy zorganizować podobne przedsięwzięcie. Nazwałabym je: „Weźmy dzieci do parku zimą. Kropka.” Po prostu ubierzmy się ciepło i wyjdźmy na spacer, chociaż tak bardzo, tak strasznie nam się nie chce. Skorzystają na tym nie tylko one. My również.
Przecież nie od dziś wiadomo. I wiedzą to chyba wszyscy, że ruch na świeżym powietrzu, szczególnie zimą to najlepszy sposób na hartowanie i najlepsza profilaktyka zdrowotna. Trąbią o tym pediatrzy, poradniki dla rodziców, pisma adresowane do rodziców. I co? Może to zbyt banalne, może brzmi jakoś staroświecko, mało atrakcyjnie, a może po prostu nam się nie chce, żeby wcielać to zalecenie w życie? Na nic zda się tran, drogie preparaty na odporność i poszukiwania kolejnego cudownego rozwiązania, jeśli dzieci przesiedzą zimę w zamknięciu. Wiadomo, lista wymówek jest długa i brzmi przekonująco: bo zimno, bo ciemno, bo czasu brak, bo do najbliższego parku daleko. Ale zimą jest zimno i ciemno i raczej nie zanosi się na zmianę. Czasu warto poszukać, też ze względu na nasze własne zdrowie i samopoczucie. Lista pokus jest jeszcze dłuższa: fajna gra komputerowa, film na DVD, serial w telewizji, nowa zabawka, nowa książka. Turlanie w śniegu po ciemku na mrozie wypada na tym tle raczej blado. A może właśnie nie? Może tylko nam się tak wydaje?
Pamiętacie, jak wy byliście mali? Co robiliście, kiedy zimą wracaliście z przedszkola, szkoły? Na „naszej górce” niedaleko domu, w zimowe popołudnia zawsze był tłok. Przychodziły tam całe rodziny: od maluchów po babcie i dziadków. Były szalone zjazdy na sankach w świetle latarni, rzucanie śnieżkami, roześmiane powroty do domu, już bez rękawiczek i szalików, bo nagle robiło się „gorąco”. Jakoś tak się stało, że przestaliśmy lubić tę naszą zimę i przestaliśmy umieć się nią cieszyć. „Pół roku katorgi”, „Jakoś to trzeba przeżyć” – mówimy. Narzekamy na korki, zaspy i mróz. Co drugi z nas utyskuje na deficyt światła i ciepła i marzy o ucieczce do ciepłego kraju. Jesteśmy przygnębieni, częściej chorujemy. A przecież taka piękna mroźna zima ze śniegiem ma też swoje plusy. No więc, zamiast psioczyć na pogodę i się umartwiać, jazda z dziećmi na sanki, na łyżwy i do parku. Zima przestanie być taka straszna, gwarantuję!