Ile razy dociskaliście drzwi szafy kolanem, aby powstrzymać wodospad ubrań, obiecując sobie, że wieczorem dokładnie przejrzycie swoją garderobę i oddacie ciuchy, które wydawały się niezbędne tylko do momentu wyjścia ze sklepu?
Ekologiczny tryb życia kojarzy się z wydatkami. Ale prawda jest taka, że to łatwość z jaką sięgamy do portfela jest największym wrogiem ekologii. Zakupy są jak oddychanie z tą różnicą, że już dawno przestały zapewniać podstawowe potrzeby. Kupujemy na chwilę, bezrefleksyjnie, a potem wyrzucamy. Koszty, jakie ponosimy, widoczne są nie tylko na wyciągu z konta bankowego. Produkcja, transport, a następnie utylizacja śmieci to oczywiście potężne koszty dla środowiska.
Jak z tym walczyć? Można wprowadzić kontrolę. Zapisywanie wszystkich wydatków z dokładnym opisem na co poszły pieniądze oraz racjonalizowanie potrzeb poprzez sporządzanie list rzeczy, których potrzebujemy, może pomóc. Ale może też zniechęcić albo rozbić się o efekt słomianego zapału. Dlatego, aby wstrząsnąć własnym konsumeryzmem, proponuję detoks.
Odwyk
Rok bez kupowania. Niewykonalne? Amerykanka Judith Levine już w 2004 roku poddała się podobnemu eksperymentowi i napisała książkę pt. „Not buying it. My year without shopping”. Internet roi się od blogów, opisujących zakupowe odwyki. Podstawą jest ustalenie zasad. Co można kupić i w jakiej sytuacji, a czego pod żadnym pozorem. Jedzenie jest oczywistym musem. Ubrania – tylko z second handów. Ale co z bielizną? Książki – z antykwariatu lub biblioteki. A gazety? I tak dalej.
Jeśli nie macie ochoty na detoks totalny, zachęcam do cząstkowego. Wdzięcznym i niezwykle pożytecznym tematem jest detoks ubraniowy. Tutaj również nie zabraknie wam wsparcia. Na stronie www.wardroberefashion.net możecie nawet publicznie złożyć przysięgę i informować innych jak wam idzie.
Rok temu w lutym sama podjęłam zobowiązanie, że przez rok nie będę kupować nowych ubrań. Od jakiegoś czasu męczyło mnie już to, że żyję pod dyktando jakichś absurdalnych trendów, że kupuję produkty okupione cierpieniem nie tylko beznadziejnie opłacanych i traktowanych ludzi, ale i zalewanej pestycydami i chemią planety. Ustaliłam sobie, że mogę jedynie kupować rzeczy używane oraz w przypadku wyraźnej potrzeby nową bieliznę. Było to niezwykle wyzwalające. Wielokrotne przyłapanie się na intencji kupienia kompletnie zbędnej bluzki lub chustki odbiło swoje piętno, podobnie jak dokładne przekopanie garderoby i odkrycie jej nieograniczonych możliwości.
Choć muszę przyznać, że poniosłam również porażkę. Zamiast roku, wytrzymałam pół. Na swoje wytłumaczenie mam jedynie to, że po pół roku okazało się, że jestem w ciąży. Z perspektywy czasu widzę, że była to raczej reakcja emocjonalna niż racjonalna. Myślę, że z powodzeniem poradziłabym sobie z niekupowaniem nowych rzeczy. Szczególnie biorąc pod uwagę ilość przejściowych ubrań ciążowych, które zostały mi przekazane. Ale pół roku wystarczyło. Teraz, jeśli coś kupuję, zastanawiam się pięć razy i koniecznie zachowuję paragon – często w domu okazuje się, że krój nie jest aż tak szałowy, jak mi się wydawało. Szukam też ubrań uszytych z organicznej bawełny.
Wbrew pozorom, jedzenie również nadaje się na podobny eksperyment. Spróbujcie przez tydzień jeść wyłącznie to, co macie w domu. Zapewniam was, że z zapasów waszych szafek i lodówki da się przeżyć po królewsku.
W ten sposób eko stanie się nie tylko ekologiczne, ale i ekonomiczne. Powodzenia!