Nieustanne spory, kłótnie, bijatyki, zaczepki i podstępne intrygi. To realne życie wielu rodzin na całym świecie. Scenariuszy i pretekstów jest tyle, że nie sposób opisać a i sami najświetniejsi reżyserzy mieli by nad czym się pochylić. Niestety to nie fikcja, to zwarta i w szczegółach przemyślana strategia rywalizacji wypływająca z potrzeby „przetrwania”.
Tak wygląda w ogólnym ujęciu każdy dzień rodziny, w której przebywa ze sobą rodzeństwo. Czy rywalizacji można uniknąć? Czy jest potrzebna i czy musi przybierać momentami aż takie rozmiary?
Wiele razy zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd? Co zrobiłam nie tak, że moje dzieci wręcz skaczą sobie do oczu a dialogi typu.. zostaw mnie ty śmierdzielu,.. głupia jesteś, zamknij się…, zabiję cię… I te wszystkie pozostałe, które nie nadają się do powtórzenia, przyprawiają nas rodziców o stan depresji i całkowitego załamania. Wiadra pomyj wylewanych na siebie od świtu do nocy, bijatyki, detronizacja i porachunki. Słowa, których sami nie używamy i nie wiadomo skąd znalazły się w ustach naszych pociech. Dzisiaj wiem już, że nie tylko moje dzieci walczą ze sobą od rana do wieczora i nie tylko w moim domu panuje nieustanna atmosfera walki o komfort psychiczny i odrobinę wytchnienia.
Kłótnie i spory między rodzeństwem są jakby wpisane w naturalny rozwój społeczno- emocjonalny człowieka. Z jednej strony brat czy siostra to wielkie szczęście a z drugiej utrapienie i konkurent na drodze praktycznie do wszystkiego. Pomyślmy z perspektywy osoby dorosłej. Dziecko zupełnie tak, jak my potrzebuje własnej przestrzeni do rozwoju wszystkich umiejętności społecznych, fizycznych, emocjonalnych, potrzebuje stanowić o sobie (na tyle na ile jest w stanie). Przestrzeń ta bywa jednak zakłócana podobnymi potrzebami rodzeństwa. Konflikt interesów nasuwa się sam. Wspólni rodzice, wspólny dom ( często wspólny pokój), plan dnia, itp. Wszystko czego doświadcza dziecko nosi na sobie ślad rodzeństwa. W kilkunastoletniej pracy i obserwacji dzieci i ich rodzin mogę śmiało powiedzieć, że domy bez rywalizacji nie istnieją!!! Uświadomienie sobie tego, bardzo pomaga w codziennej walce o godność własną i naszych dzieci. Tak, słowo „godność” jest tu bardzo zasadne. Odkrycie, że niedola nie dotyczy tylko mnie stanowi punkt wyjścia do poradzenia sobie z własnymi emocjami.
Fakt, że zawsze wydaje nam się, iż my to mamy najgorzej. Pewnie w żadnym domu na świecie nie zachodzą aż tak drastyczne sceny jak w moim! Pewnie innym rodzicom udaje się jakoś panować nad Armagedonem tylko nie mi. Bzdura! Scenariusze zachowań zwykle są podobne i przewidywalne u większości rodzeństwa. Wystarczy tylko zrozumieć z czego wynikają i do czego prowadzą.
Rywalizacji uniknąć się nie da! To kolejny ważny etap w tworzeniu zdrowej atmosfery w domu. Bardzo wiele zależy niestety od nas rodziców. Nasza świadomość i zdrowy rozsądek to 90% sukcesu.
Od czego zacząć? Jak zawsze od początku czyli od siebie. Pewnie wielu rodziców ma tendencję do natychmiastowego interweniowania aby zażegnać konflikt, gdy tylko iskra się pojawi. Umiejętność rozwiązywania konfliktów jest bardzo cenna i przydaje się również w dorosłym życiu. Jak dziecko ma się jej nauczyć gdy cały czas ktoś podsuwa mu rozwiązania czy po prostu bierze całą sprawę w swoje ręce? Dwóch czy trzech w kłótni to i tak dużo, po co więc jeszcze my? Córka często przybiega i mówi: mamo ten idiota znów nie chce się dzielić, on jest głupi! Zabierz go stąd! Zrób coś! Co robimy? No idziemy jak to ciele na rzeź z myślą w głowie, że i tak nic nie wskóramy. Oni i tak się zaraz pobiją a za pół godziny znów będą kręcić wspólną intrygę przeciwko rodzicom żeby ukryć to, co przeskrobali. Rozwiązaniem „bzdurnych” sporów o nic, może być najzwyczajniej danie szansy dogadania się….albo się dogadacie albo żadne z was nie będzie tego miało…, idź i pogadaj z nim nie ze mną…, Wiem, że nie zawsze to działa.
Gdy konflikty narastają, nasze tłumaczenia i rozmowy kończą się trzaśnięciem drzwiami i krzykiem: zamknij się! Nie będę cię słuchać! Zawsze jesteś po jego stronie!, itp., załamujemy się, tracimy nadzieję i pomysły jak dotrzeć do dziecka.
Kłótnia miewa często drugie dno. Nazwanie problemu przez dorosłego może być bardzo pomocne w narastającym konflikcie kiedy dzieci kłócą się i już same nie pamiętają o co poszło. Kiedy syn czy córka przychodzi do nas i mówi np: On jest nienormalny! Zabiję go! Zabrał mi telefon! Powinniśmy potwierdzić, że rozumiemy ich uczucia i nazwać je po imieniu mówiąc: o widzę, że jesteś wściekła! Chciałabyś, żeby nie ruszał twoich rzeczy bez pytania. Wiem jak to brzmi. Początkowo nerwy biorą górę ale uświadomienie sobie, że wściekłość dziecka i nasza wściekłość to już zbyt dużo, pomaga w przezwyciężeniu oporów i dodaje nadziei na zapanowanie nad wiszącą w powietrzu wojną domową. Takie nazwanie problemu i odniesienie się do uczuć dziecka powoduje często dezorientację i zatrzymanie się. W tym czasie możemy także spróbować podpowiedzieć, jak można bezpiecznie wyładować swoją złość i ustanowić jakieś zasady typu wywieszenie regulaminu na drzwiach pokoju, ustalenie , że…nie bierzemy tego co nie jest nasze bez pytania…!
Nie porównuj dzieci względem siebie wytykając im ich wady i zalety. Trwanie w konflikcie to wystarczająco dużo. Po co obnażać jedno dziecko przed drugim z jego wad i zalet? Lepiej skup się na własnych uczuciach i powiedz…podoba mi się to co zrobiłeś,… to mnie martwi.., lubię kiedy w domu jest porządek…, zamiast porównywać słowami… twoja siostra posprzątała w pokoju ty też tak zrób…, martwi mnie twoje zachowanie zobacz twój brat zrozumiał o co go poprosiłam a ty?! Nie bawmy się w adwokatów i nie starajmy się być stroną w konflikcie. Zawsze jesteśmy na przegranej.
Tym, co mnie bardzo zaskoczyło i wprowadziło w duże zaskoczenie jako rodzica to stwierdzenie, że dzieci nie muszą być wcale traktowane jednakowo, tylko tak jakby były wyjątkowe. No tak! Przecież każde z moich dzieci jest wyjątkowe. Wiele kłótni między rodzeństwem bierze się z rywalizacji o coś. Zawsze chcą mieć wszystkiego po równo, dostawać to samo w tym samym czasie. Gdy jedno ma urodziny to drugie jest zazdrosne i chociaż czekolada się należy bo inaczej rozsadzi całą imprezę. Podczas przeprowadzki okazuje się, że pokój brata jest nieznacznie większy niż siostry, itp. problemów i dylematów jest mnóstwo, ale czy faktycznie zawsze trzeba wszystko po równo? Zamiast dawać równe ilości dawaj według potrzeb dziecka, zamiast tak samo okazywać miłość okazuj ją w wyjątkowy sposób nawet słowami, …nie ma drugiej takiej jak ty.., nikt cię nie może zastąpić…, oczywiście bez tekstów typu, …mój ty pierworodny…
Przypomnienie sobie własnych relacji z rodzeństwem bywa szalenie pomocne. Jako najmłodsza z trójki rodzeństwa często słyszałam porównania, które dopiero dzisiaj jestem w stanie zrozumieć i na które podświadomie nigdy się nie zgadzałam. Mama do najstarszego brata zawsze mawiała…mój ty pierworodny…, do średniego …jesteś moją prawą ręką, zawsze mogę na ciebie liczyć…, ja byłam najmłodsza i słyszałam ciągle to „pieszczotliwe”.. mój ty wypierdku… Faktycznie miłość była wyrażana bardzo indywidualnie ale niemiało to nic wspólnego z dawaniem dzieciom poczucia indywidualności a raczej odmienności czy inności. Bądźmy więc ostrożni!
Tak wiele zależy od nas dorosłych a tak mało zdajemy sobie z tego sprawę. Zdrowy rozsądek i zawodowe podejście do roli rodzica może uratować nas przed załamaniem i frustracją. Jesteśmy częścią życia naszych dzieci, spoczywa na nas obowiązek pracy nad sobą aby to życie miało właściwy wymiar ale żeby było też co wspominać.