Pani sklepowa troszkę zmieszana: bo w tym wieku to jeszcze nie widać. Bardzo spokojnie mówię, że tak to jest z takimi maluszkami. Moja córka rzeczywiście czasami wygląda jak chłopiec. Ma jeszcze krótkie włosy i kiedy strój nie podkreśla jej biologicznej płci, naprawdę można się pomylić. Nie stanowi to dla mnie żadnego problemu. Nie przeszkadza mi, że ktoś się czasem się pomyli, a co ważniejsze – nie sądzę, by Matyldzie było przykro, że ktoś zwrócił się do niej, używając męskich końcówek.
Wychodzimy ze sklepu, Matylda macha zadowolona, papa.
– Bo mogłaby pani ją w sukienkę ubrać, a nie tak w spodniach – rzuca sklepowa w naszą stronę.
Jestem zaskoczona jej słowami, jakby sobie przypomniała, że jednak to moja wina, że ona się pomyliła i musi mi to wypomnieć. Nie odpowiadam, wychodzimy. Ale zostaje niesmak. Jak to? To ja, ubierając Matyldę, mam dbać o to, by ktoś się źle nie poczuł? Pomyliła się pani, nic się nie stało, nie trzeba szukać winnych. A na pewno my z Matyldą nie damy się obwinić. Ale po kolei.
Sukienka – wizytówka?
Córka była ubrana w spodnie i koszulkę z zielonym samochodem. Sama wybrała strój. Często sama decyduje, w co się ubierze, nie wiem, czym kieruje się, podejmując decyzję. Ja kupując jej ubrania, myślę o tym, by były praktyczne, wygodne, dobrze się prały. Co nie znaczy że Matylda nie ma i nie nosi sukienek. Mamy letnie tuniki, princeski, a nawet suknię balową. Ale tak jak każdy człowiek, Matylda również może chodzić w spodniach, w sukienkach i w spódnicach też (za co jesteśmy obie bardzo wdzięczne pewnym paniom, które nam to, i inne prawa, kiedyś wywalczyły).
Kiedyś przyjdzie taki moment, że strój przestanie być tylko ochroną przed zimnem i zacznie w jej życiu pełnić funkcję społeczno-kulturową. Będzie wtedy sama decydowała, co i jak chce nosić. Ale dziś, kiedy ma dwa latka, to naprawdę nie ma znaczenia. A właściwe powinnam napisać – nie powinno mieć znaczenia. Bo płeć Matyldy (ta społeczno-kulturowa oczywiście) jest jeszcze maleńkim okruszkiem, gdzieś z tyłu jej główki. I w tej chwili moja córeczka nie czuje się jeszcze ani kobietą, ani mężczyzną. I nie zrozumiałaby, dlaczego pani w sklepie chciałaby zamienić jej ukochaną koszulkę z zielonym samochodem na koronkową sukienkę. My natomiast nie zmierzamy Matyldzie niczego narzucać, ani falbanek, ani ich braku, ani spodni, ani spódniczek. Sama sobie kiedyś znajdzie sposób na wyrażenie tego, kim będzie, bez względu na to, co to będzie oznaczać.
I zdecyduje, co będzie ją określać.
Mam wrażenie, że często zbyt dużą wagę przykładamy do płci naszych dzieci. To dla dziewczynki, czyli na pewno nie dla chłopca – dzielimy ubrania, zabawki, tematy bajek. Osobiście mam uczulenie na tego typu podział, nie dla mnie wierszyki dla chłopców itp. Maluchy, dopóki nie nauczą się tego od dorosłych, nie dzielą się na chłopców i dziewczynki. Może to wydawać się błahe, ale zmiany społeczne zaczynają się właśnie w piaskownicy, w szafie naszych dzieci, na półce z zabawkami.
W naszych maleńkich społecznościach – rodzinach i w tym, czy ulegamy presji, której symbolem w tym miejscu jest sukienka.
Ostatnio często mówi się o byciu kobietą, byciu mężczyzną, w dzisiejszej rzeczywistości. To są naprawdę trudne zadania, odnaleźć się wśród oczekiwań naszych bliskich, społecznych, ale też tych własnych. Mnie się marzy społeczeństwo, w którym jedynym naszym zadaniem będzie bycie sobą, w którym w oparciu o empatię, wznosić się będziemy nad dyktowane biologią podziały i będziemy po prostu ze sobą.