Christoph Schuhmann: Jakie są długoterminowe cele i zadania rodziców wobec dzieci?
Jesper Juul: Każdy rodzic może sam określić, jakie ma cele. Z mojej perspektywy patrzę, oczywiście, głównie na zdrowie psychiczne i kompetencje psychospołeczne. Politycy także marzą o młodych ludziach, którzy, po pierwsze, cieszą się równowagą psychiczną i rozwiniętym systemem odporności przeciwko różnym zagrożeniom, a po drugie mają kompetencje społeczne, czyli dobrze radzą sobie ze sobą i innymi ludźmi.
Christoph Schuhmann: Czytałem ostatnio, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba dzieci i młodzieży zapadających na depresję zwiększyła się dziesięcio–dwunastokrotnie.
Jesper Juul: Nie znam dokładnych danych, ale wiem, że sytuacja w Europie stała się w ciągu tego czasu bardzo nieprzyjazna dla młodzieży. Młodzi są coraz bardziej marginalizowani i dyskryminowani.
Christoph Schuhmann: Jakie przyczyny za tym stoją?
Jesper Juul: Nie wiem, ale widzę, że naszemu systemowi szkolnemu brakuje, jeśli tak można powiedzieć, humanistycznego fundamentu. Nie ma prawdziwego zrozumienia dla dzieci i młodzieży. Widzi się ,,uczniów’’, a nie konkretnych ludzi. Nauczyciele wiedzą to i owo na temat dydaktyki i psychologii uczenia się, ale to wszystko. Dwadzieścia lat temu zakazano starych metod pedagogicznych, opierających się na karaniu i przemocy, ale nie wprowadzono niczego w zamian.
Coraz więcej młodych ludzi wymyka się starej kulturze posłuszeństwa: nie chcą robić czegoś, tylko dlatego, że dorośli im każą, zwłaszcza jeśli są to dorośli, którzy nie troszczą się o nich i nie wchodzą z nimi w głębsze relacje. Coraz więcej dzieciaków daje to jasno do zrozumienia. Robią to albo werbalnie, albo przez rozmaite symptomy. W każdym razie nie czują się z tym dobrze – i to jest dla mnie prawdziwa katastrofa. Także z punktu widzenia nauczycieli.
Chciałbym podkreślić, że nie da się mówić oddzielnie o nauczycielach i uczniach. I jedni, i drudzy są częścią tej samej kultury. Największym problemem szkoły jest to, że unika odpowiedzialności: wina za wszystkie problemy spada na uczniów i ich rodziców albo na urzędników i polityków. Nikt nie pyta jednak, co można samemu zmienić. Po każdej stronie potrzeba więcej szacunku.
Christoph Schuhmann: Wielu rodziców chciałoby, żeby ich dzieci wyrosły na samodzielnych, inteligentnych i szczęśliwych ludzi. Jak razem z nauczycielami mogliby w tym dzieciom pomóc?
Jesper Juul: Kluczem do wszystkiego są kompetencje w budowaniu relacji z dzieckiem. Są to cztery kwestie. Po pierwsze: jak poprowadzić dobry dialog z uczniem? Po drugie: jak prowadzić sensowny dialog w ramach grupy, w klasie? Po trzecie: jak rozmawiać z rodzicami (większość nauczycieli naprawdę obawia się rodziców)? I po czwarte: jak ma wyglądać przewodnictwo i autorytet nauczyciela wobec dzieci? Tych czterech rzeczy brakuje w dzisiejszym wykształceniu pedagogicznym.
Christoph Schuhmann: W systemie szkolnym, ale także w domu, pochwały i nagany nadal są dominującym środkiem pedagogicznym. Mogą to być stopnie, znaczki, gwiazdki albo jakieś sankcje. Wśród rodziców zauważam polaryzację w podejściu do dzieci: albo je w nadmiarze chwalą, albo bezlitośnie ganią. Jak ocenia pan tego rodzaju metody?
Jesper Juul: Pochwały i nagany to stare metody, potwierdzone przez Pawłowa w eksperymentach na psach. Dzisiaj w zasadzie wolno dzieci tylko chwalić, a nie karać, i to jest w pewnej mierze w porządku. Stawianie stopni z matematyki czy angielskiego nie szkodzi dzieciom tak bardzo. Kiedyś myślano, że stopnie motywują, ale nowe badania pokazują, że jest tak tylko w wypadku najlepszych uczniów. Kto dostaje dobre stopnie, może być zmotywowany, żeby dostawać jeszcze lepsze. Ale słabe stopnie nie mobilizują słabych uczniów do pracy. Ogólnie rzecz biorąc, to nie stopnie są ważne dla ucznia, ale uznanie i akceptacja.
Zapominamy, że tych kilkanaście lat, które dzieci spędzają w szkole, to czas niezwykle ważny z punktu widzenia ich rozwoju egzystencjalnego. Nie chodzi tylko o wiedzę, jaką wyniosą ze szkoły. Te lata są decydujące, ponieważ właśnie wtedy dzieci kształtują obraz samych siebie w oczach własnych i innych ludzi. Nauczyciele mają wielki wpływ na te procesy, a mimo to zachowują się tak, jakby w szkole chodziło tylko o przekazywanie wiedzy. Z tego powodu mogą mimowolnie wyrządzić wiele szkód. Dokładnie tak samo jak przed pięćdziesięciu laty, wciąż większość uczniów opuszcza szkołę z niskim poczuciem własnej wartości. Niektórzy mają może nieco wiary w siebie, ale ogólnie rzecz biorąc, szkoła po prostu boli.
Christoph Schuhmann: Jak dorośli mogą pomóc dzieciom rozwinąć silną integralność?
Jesper Juul: Odpowiedź jest taka sama jak przedtem: potrzebne są kompetencje w budowaniu relacji. Trzeba bardzo poważnie traktować relację z każdym konkretnym uczniem. Wiadomo, że każde dziecko jest inne i że kolektywistyczne metody pedagogiczne się nie sprawdzają. Zresztą nigdy się nie sprawdzały, tylko dzisiaj wiemy to lepiej niż kiedyś.
Nauczyciele przeżywają bardzo podobną frustrację, gdy przychodzą z fajnym pomysłem do szkoły i nie mogą go zrealizować, bo albo robią coś wszyscy, albo nikt. Kreatywny nauczyciel jest wtedy dokładnie tak samo sfrustrowany, jak uczeń, który nie czuje się poważnie traktowany ani dostrzeżony jako konkretne indywiduum. A to jest podstawowy warunek skutecznego nauczania. Jedyne, co pozostaje, to obowiązek i przymus. Na przykład w Niemczech panuje niesamowita presja nauki ze strony dorosłych, która wyraża zupełny brak zaufania do dzieci i młodzieży. Wszyscy sądzą, że gdyby nie było przymusu, żadne dziecko nie chciałoby się uczyć. Kiedyś w Danii urządzono debatę na temat likwidacji pracy domowej, która wywołała olbrzymie poruszenie wśród nauczycieli i rodziców.
W końcu zapytano o zdanie uczniów. Wyniki były ogromnym zaskoczeniem: sześćdziesiąt pięć procent powiedziało, że chce odrabiać pracę domową. I od tej pory w ich rodzinach skończyła się wojna, ponieważ teraz dzieciaki odrabiały lekcje z własnej woli. Tu leży właśnie ta decydująca różnica: trzeba potraktować dzieci poważnie, włączyć je w proces nauki i pytać o zdanie. Stary paradygmat naszej kultury mówi: kiedy potraktujesz ludzi dobrze i przyjaźnie, to nie będą chcieli pracować. Na tym opiera się cała nasza zachodnia gospodarka. Z tego samego powodu odmawia się uczniom prawa głosu w szkołach i nie prowadzi z nimi równorzędnego dialogu. Nieraz byłem świadkiem, jak jakiemuś uczniowi i jego rodzicom odmawiano rozmowy ze skonfliktowanym nauczycielem. Dyrekcja szkoły twierdziła, że lepiej, by uczeń udał się do psychologa szkolnego. A nauczyciele utrzymują, że nie mają czasu na takie rozmowy, co oznacza, że nie mają na nie ochoty.
Dlaczego robi się takie rzeczy? Przecież powoduje to cierpienie dzieci, a potem kosztuje szkołę i całe społeczeństwo mnóstwo pieniędzy w ciągu kolejnych czterdziestu lat. Od dwóch dziesięcioleci powtarza się tylko, że dzieci są coraz gorsze. Dostaje się także rodzicom, że nie potrafią ich wychować i są zbyt krytyczni wobec szkoły. Ale czego właściwie oczekuje szkoła? Że uczniowie i rodzice będą się zachowywali jak sto lat temu i powiedzą: ,,Tak jest! Rozkaz’’.
Christoph Schuhmann: Mówił Pan o tym, jak ważne jest zaufanie. Co Pan przez to rozumie?
Jesper Juul: Mam zaufanie do dzieci, że chcą się uczyć. Pierwszego dnia szkoły nowi uczniowie zawsze mają błyszczące oczy i są pełni energii. Dwa lata później ich oczy już nie błyszczą. Dlaczego? Czy winę za to ponoszą rodzice? Ta sama tragedia powtarza się co roku.
W szkołach musi pilnie dokonać się zmiana paradygmatu, która polega na tym, że w centrum znajdzie się zaufanie do kompetencji dziecka. Zaufanie, że dzieci chętnie współdziałają nie tylko z rodzicami, ale także z nauczycielami. Według starego paradygmatu, uczniowie mają robić to, co nauczyciele każą, i w ten sposób zasłużyć sobie na ich zaufanie. Teraz chcemy zaufać im już od samego początku: ,,Witamy was serdecznie! Będziemy tu razem uczyć się różnych rzeczy’’. Najważniejsze sprawy można zmienić w każdej szkole. Jest nieskończona liczba możliwości działania. Jeśli tylko się chce, można w zasadzie zrobić wszystko.
Christoph Schuhmann: Kiedy dzieci przychodzą do szkoły, słyszą, że mają robić to i to, mimo że akurat może interesuje je coś zupełnie innego. Ale to plan nauki określa przedmiot nauczania. Rodzi się więc pytanie, w jaki sposób nauczyciel może realizować program, jednocześnie uwzględniając zainteresowania uczniów?
Jesper Juul: To zależy od tego, czego chce kierownictwo szkoły, albo raczej, ile jest w stanie zaryzykować. Nauczyciel może powiedzieć, że od dzisiaj będzie kierował się frajdą i zainteresowaniami dzieci, ale gwarantuje, że w ciągu pięciu lat przyswoją one wymagany materiał. I jestem pewien, że tak właśnie by było.
Poza tym, czy tak naprawdę wiemy, czego nasze dzieci będą potrzebowały za piętnaście lat? Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć. Nie wiemy, jak będzie rozwijać się gospodarka, czy dojdzie do jakichś wojen albo kryzysów, w jaki sposób zmieni się klimat. Nikt tego nie wie. Jednak nie ulega wątpliwości, że ludzie będą musieli być kreatywni i elastyczni. A kreatywność i elastyczność to przeciwieństwo posłuszeństwa. Potrzebne będą także samodzielność i zdolność podejmowania odpowiedzialności – cechy, które są potrzebne w każdym społeczeństwie.
Maturzyści w ciągu czterech kolejnych lat zapominają większość tego, czego nauczyli się w szkole. Nikt nie wie, komu służy ta strata czasu, jaką jest przygotowanie do matury, ale póki co wszyscy się tego trzymają. Dlaczego nikt nie wychodzi na ulicę, żeby protestować? Dlaczego ci wszyscy inteligentni, kreatywni i wykształceni ludzie posyłają swoje dzieci do szkoły i w milczeniu dopasowują się do systemu? Dlaczego nie buntują się nauczyciele, którzy wiedzą, ile można by zrobić z uczniami, gdyby nie biurokratyczne przepisy? Wszyscy widzą, że powstaje coraz więcej prywatnych szkół, w tym szkół Montessori lub waldorfskich, i że najlepsi nauczyciele, rodzice i dzieci do nich uciekają, ale nikt nie wyciąga z tego wniosków. Trudno o bardziej wyraźny sygnał, że coś jest nie tak z tradycyjną szkołą. Jedno jest pewne: zmiany w szkołach zaczną się od dołu.
Christoph Schuhmann: Czy jako terapeuta może pan powiedzieć, jaki ma to wpływ na dzieci?
Jesper Juul: Mówiąc najprościej: to je niszczy. Zastanawiam się, dlaczego specjaliści biorą w tym udział, ci wszyscy logopedzi, psychologowie, terapeuci? Dlaczego leczą dzieci przychodzące do nich ze szkoły, przepisują im lekarstwa, ale żaden nie wstanie i nie powie: ,,Tak dalej być nie może! Musimy coś zmienić’’. Mam ponad dwudziestopięcioletnie doświadczenie w pracy z duńskimi i szwedzkimi szkołami i wiem, że uczniom jest dobrze, kiedy nauczycielom jest dobrze. Kiedy dopieszcza się ich, oferuje szkolenia, superwizje i dodatkowe warsztaty. To są przecież z reguły inteligentni, kreatywni i otwarci ludzie. Kiedy raz podejmą decyzję, że chcą coś zmienić, wtedy idzie już szybko, nawet jeśli politycy im nie pomagają. Nie trzeba zmieniać ani struktury nauczania, ani powiększać kadry. Trzeba tylko dopilnować, żeby ludzie, którzy pracują w edukacji, czuli się z tym dobrze.
Christoph Schuhmann: Neurobiolog Gerald Hüther powiedział w jednym z wywiadów, że dzieci potrzebują otoczenia, które budzi ich ciekawość i pasję. Jak to zrobić?
Jesper Juul: Jest to bardzo proste: wystarczy zatroszczyć się o to, żeby nauczycielom było w szkole dobrze. Wykonują swój zawód, więc żeby czuć się dobrze, muszą pracować w profesjonalnym otoczeniu. W dzisiejszych szkołach nie ma czegoś takiego – jest tylko biurokracja, która dławi wszelkie nowe inicjatywy. Kreatywni nauczyciele nie są w cenie, ponieważ kreatywność wiąże się z popełnianiem błędów, a biurokraci nienawidzą błędów.
Nie ma zatem płaszczyzny, na której mogłaby rozwinąć się pasja do nauki, entuzjazm i nowe idee. Nauczyciel angielskiego z pomysłem na ciekawsze i zabawniejsze lekcje musi uzyskać zgodę dyrektora szkoły, który może powiedzieć: ,,OK, spróbujmy. Za dwa lata zobaczymy, jakie będą efekty’’. Ale może też wybrać drogę biurokratyczną i wtedy wartościowa inicjatywa zginie w zarodku, a nauczyciel dojdzie do wniosku, że najlepiej ograniczyć się do beznamiętnego przestrzegania wytycznych programowych.
Oczywiście Geraldowi Hütherowi chodziło też o inne kwestie, które wiążą się z jego badaniami nad uczeniem się dzieci. Już dwadzieścia lat temu w Palo Alto robiono eksperymenty, które pokazały, że dzieci nie są w stanie dobrze się uczyć w środowisku zdominowanym przez nudę i krytykę. I chociaż każdy o tym wie, nic się nie zmienia. Nauczyciele wciąż trzymają w ręku swój osławiony czerwony ołówek, wyrażają się krytycznie o uczniach i ich wynikach, co niszczy atmosferę nauki i dusi entuzjazm. Wszyscy się boją, że w szkole, która sprawia frajdę, nikt się niczego nie nauczy. Szkoła nie może zatem dawać dzieciom radości, bo przecież to poważna instytucja. Wszyscy chcą mieć odpowiedzialne dzieci, sprawnie radzące sobie w społeczeństwie, ale kompetencji społecznych nie zdobywa się na lekcjach, na których rządzi przymus i posłuszeństwo. Zdobywa się je, swobodnie rozwijając się razem z innymi dziećmi pod okiem empatycznego pedagoga.
Christoph Schuhmann: W tak zwanych szkołach demokratycznych nie ma obowiązującego planu lekcji ani ocen, chyba że uczniowie sami sobie zażyczą feedbacku. Wspólnota uczniów i nauczycieli formułuje reguły, których potem wszyscy przestrzegają. Uczeń nie może robić tego, co mu się podoba, jeśli przeszkadza to innym. W Niemczech jest w tej chwili około dziesięciu takich szkół, a na całym świecie około sześciuset. Co pan o nich myśli?
Jesper Juul: Bardzo się cieszę z takich szkół. Wciąż panuje błędne przekonanie, że powinien istnieć tylko jeden rodzaj szkoły. Uważam, że każde społeczeństwo potrzebuje sześciu czy ośmiu różnych rodzajów. Są na przykład dzieci, które w ogóle nie pasują do szkoły demokratycznej. Są też takie, dla których traumą okaże się szkoła Montessori. Dlatego porzućmy marzenie o jednej szkole dobrej dla wszystkich. Tworząc coś nowego, trzeba uważać, żeby nie popaść w tradycyjny schemat myślowy i nie uwierzyć, że wiemy, jak wygląda doskonała szkoła. Bo jeśli okaże się, że jakiś uczeń do niej nie pasuje, to będzie traktowany jak nienormalny. Demokracja w szkole może być dobra, jeśli traktujemy ją jako odejście od dyktatorskich metod z przeszłości. Ale nie jest lekarstwem na wszystko, ponieważ można mieć świetne podejście demokratyczne, ale nadal nie posiadać kompetencji w budowaniu relacji z uczniami i rodzicami. Demokracja to przede wszystkim pewna idea polityczna, która pokazuje, jak społeczeństwo dzieli się władzą i pieniędzmi. I jeśli ktoś chce dzielić się władzą w szkole z uczniami, to świetnie, jestem za. Tylko że musi stworzyć odpowiedni fundament, żeby taka demokracja była zdolna do funkcjonowania.
W Danii w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych bardzo świadomie pracowano nad tym, żeby szkoły stały się bardziej demokratyczne – i z niezłym skutkiem. Ale później zrozumiano, że sama demokratyzacja nie wystarczy, jeśli nie rozwiną się nowe kompetencje funkcjonowania w tych relacjach. Nie wystarczy powiedzieć: ,,W następnym tygodniu chcemy wykonać pewien projekt. Jakie jest wasze zdanie?’’. Owszem, ten proces demokratycznego podejmowania decyzji, który zresztą wiąże się ze swoistymi konfliktami, jest czymś bardzo wartościowym. I naturalnie, dzieci mogą rozstrzygać, czy chcą się zajmować jakimś projektem czy nie – ale nie mogą ponosić odpowiedzialności za całą dynamikę pracy w szkole. Ta odpowiedzialność nadal w całości należy do pedagoga czy opiekuna i jego umiejętności przywódczych.
Christoph Schuhmann: Słyszę od osób, które zajmują się szkołami demokratycznymi, że jeśli dobrze funkcjonują, to ciągle się zmieniają. Po pięciu latach wyglądają już zupełnie inaczej, ponieważ dzieci też się zmieniają. Wydaje mi się, że ważna jest taka zdolność do autorefleksji i stałego procesu zmieniania się.
Jesper Juul: Tak, to bardzo ważne. Każda praca, w której ludzie ściśle ze sobą współpracują, wymaga stałej superwizji i korekty. Co jakiś czas trzeba spojrzeć na rzeczy z nowej perspektywy. Może to dać cudowne efekty, jeśli mamy grupę czterdziestu nauczycieli i dwustu uczniów. Dlatego bardzo cieszą mnie takie inicjatywy jak szkoła demokratyczna i chętnie posłałbym do niej swoje dzieci albo wnuki. Jednak często bym ją odwiedzał, ponieważ wiem z doświadczenia, że szkoła może mieć piękne założenia i budzić wspaniałe nadzieje, ale kiedy jest się w środku, od razu czuć, że coś nie działa prawidłowo.
Christoph Schuhmann: Myślę, że szkoła musi być otwarta i umożliwiać intensywną wymianę doświadczeń między ludźmi. Uczniowie powinni doświadczać różnorodności. Szkoda, że tak wiele szkół, zarówno prywatnych, jak i państwowych, zamyka się od wewnątrz.
Jesper Juul: Ludzie pragną uniformów, jednolitych reguł, myślą jak w epoce przemysłowej, gdzie standaryzacja była ważna na linii produkcyjnej. Ale dzieci nie poddają się standaryzacji. Kiedy mówię, że posłuszeństwo nie jest celem wychowania, to wiele osób myśli, że pragnę, żeby dzieci były nieposłuszne. Ale to nieprawda. Ja chcę, żeby dzieci były odpowiedzialne. Niestety, niewielu rodziców i nauczycieli w ogóle wierzy, że dzieci mogą być odpowiedzialne. W Danii ma miejsce teraz ciekawy eksperyment w programie telewizyjnym Teenage Boss. Polega on na tym, że przez dwa tygodnie w domu rządzą nastolatki. Kierują całą organizacją i funkcjonowaniem rodziny, mają określony budżet, pilnują terminów, robią zakupy – i świetnie sobie z tym radzą. Ich rodzice patrzą na to z otwartymi ustami i nie mogą wyjść z podziwu. Dotychczas uważali swoje dzieci za leniwe i bezradne.
Myślę, że to samo moglibyśmy przeżyć, gdybyśmy oddali dzieciom więcej odpowiedzialności w szkole. Pojawiłyby się radość z nauki i entuzjazm. W moim sąsiedztwie znajduje się mała szkoła, która ma napis nad wejściem: ,,Radosne dzieci uczą się lepiej’’. Banalne, ale prawdziwe. I od razu rodzi się pytanie: A co nauczyciel ma zrobić z uczniami, którzy nie czują radości? Mają ją poczuć albo zostaną wydaleni? To byłoby absurdalne, ale tak właśnie wygląda praktyka większości szkół: albo się dostosujecie, albo do widzenia! Zmiana paradygmatu, o której mówię, wzbiera już jak tsunami i z pewnością zaleje nas w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Kto chce poznać więcej szczegółów, niech odwiedzi stronę LearningForWellbeing.org. Można tam znaleźć mnóstwo informacji, wyników badań i dokumentacji, które dowodzą, że współczesna szkoła niszczy ludzi.
Christoph Schuhmann: Jakie są pana nadzieje lub marzenia na przyszłość?
Jesper Juul: Mam nadzieję, że dożyję czasów, kiedy tsunami nadejdzie. Przygotowujemy się na tę chwilę już od dwudziestu pięciu lat. Mamy już wszystko, co potrzeba: zaufanie do dziecka, wiarę w jego kompetencje i wiemy, że jest inne, niż uczyła tradycyjna psychologia rozwojowa. Teraz tylko szkoła musi się do tego dostosować. Rodzice boją się zmian, bo dla nich najważniejsze jest, żeby dziecko odniosło w życiu sukces. Jeśli jednak spytać ludzi, którym to się udało – biznesmenów, artystów czy piłkarzy – to okaże się, że wprawdzie praca i sukces dają im sporo radości, ale tak naprawdę nie są sensem ich życia. Ciągle rozmawiamy z naszymi dziećmi tak, jakby żyły na początku ery przemysłowej. Mówimy, że jeśli chcą być szczęśliwe, muszą dobrze funkcjonować. ,,Wstajesz rano, jesz dobre śniadanie, żeby mieć energię do nauki, potem idziesz do szkoły, ładnie się uczysz, wracasz do domu, odrabiasz pracę domową, a potem kładziesz się spać o odpowiedniej porze. I jeśli to wszystko zrobisz, to jesteś szczęśliwy’’. Każdy wie, że takie życie nie jest szczęśliwe, więc jak najszybciej powinniśmy przestać kłamać im prosto w twarz.
Wszystkie zmiany dokonują się powoli, ale one już się zaczęły. Kiedy w 1995 roku zaczynaliśmy mówić o tych sprawach, byłem pesymistą. Dzisiaj mamy w Danii tyle dobrych szkół – co prawda, są i kiepskie – że naprawdę jest z czego wybierać. W Niemczech też są dobre szkoły, ale przeważająca większość z nich to pomyłka. Nauczyciele nie lubią tego słuchać, ponieważ myślą, że ich krytykuję, lecz oni są taką samą ofiarą systemu, jak wszyscy. I jedynym wyjściem z sytuacji są – powtarzam to znowu – kompetencje w budowaniu relacji.
Wywiad pochodzi z książki Jespera Juula Kryzys szkoły, którą możesz nabyć w naszym sklepie.