Przedszkole bez rywalizacji jest możliwe? Czy może być miejsce, gdzie zachwyt jest najważniejszą wartością? Bo zachwyt nad pięknem świata może być zaraźliwy. A radość z jego odkrywania ciągle na nowo może dodawać przysłowiowych skrzydeł i zachęcać do zmiany. Taki świat dzieci mógłby stać się rzeczywistością pod jednym warunkiem: dziecięca ciekawość świata nie powinna być tłumiona. Małoletniej wyobraźni nie należy brutalnie stawiać granic.
Od kilkunastu lat mieszkam w maleńkim miasteczku Sevenoaks na południu Wielkiej Brytanii. Jednak mam stały kontakt z rodzicami małych dzieciaków w Polsce. Chociaż nie pracuję w wyuczonym w Anglii zawodzie opiekunki dziecięcej, za każdym razem wracając do Polski, z ciekawością wypytuję o szczegóły dotyczące edukacji przedszkolnej. I nie zawsze podoba mi się to, co mam okazję usłyszeć.
A przecież przedszkole bez rywalizacji, w którym dzieci się swobodnie rozwijają jest możliwe i to w zasięgu ręki.
Przedszkole bez rywalizacji, które wspiera rozwój dziecka
Gdy wspominam o tym, jak w piękny, prosty i naturalny sposób można wspierać rozwój dziecka, nie tłumiąc jego wrodzonej wrażliwości i zachwytu nad światem – przy wykorzystaniu popularnej w Anglii metody Montessori, widzę zdumienie rozmówców i wyczuwam podejrzliwość. Z nieznanych mi bliżej powodów określenie „montessoriański” działa trochę jak straszak na niegrzeczne dzieci. Dzieje się tak, bo zwykle to, co jest nieznane, budzi obawy, lęk i wątpliwości.
Tymczasem w pedagogice dr Marii Montessori nie dzieli się dzieci na grzeczne i niegrzeczne, nie szuka się na nie straszaków. Kładzie się za to duży nacisk na to, czego zwykle brakuje w tradycyjnej edukacji (i to tej, która zaczyna się już w przedszkolu), a mianowicie na dziecięcy indywidualizm. Każde dziecko jest przecież inne. Ma inne pasje i zainteresowania, rozwija się w swoim własnym tempie – wie o tym każdy rodzic. I każde dziecko zasługuje na to, by program nauczania, który jak najbardziej może być płynny, dostosować do jego zainteresowań.
Metoda Montessori pozwala dzieciom na odkrywanie siebie i swoich zdolności w sposób naturalny, nieszablonowy. Przecież nie zawsze sprawdza się np. łatwa do zorganizowania, ale nie dla wszystkich porywająca, grupowa sesja malowania domku czy słoneczka. W reprezentatywnej grupie dziesięciu małych indywidualistów, znajdą się zarówno dzieci mające predyspozycje językowe, jak i muzyczne, matematyczne czy plastyczne. Wystarczy pozwolić im na samodzielny wybór aktywności. Tak, by każde z nich poczuło się swobodnie w wykonywanej czynności, będąc dumnym ze swoich osiągnięć i zarażając tym samym swoją pasją inne (szczególnie młodsze) dzieci. W placówkach montessorianskich nie dzieli się bowiem przedszkolaków na grupy wiekowe. To sprzyja nauce reguł społecznych, ale przede wszystkim zachęca starszaki do opieki nad maluszkami.
Jak Rupert podbił świat
Pisząc to, trzymam na kolanach kilkutygodniową córeczkę. Zerkam na nią z czułością i myślami wybiegam w przyszłość wiedząc już, że w przypadku edukacji, nawet tej bardzo wczesnej, bez wahania wybiorę dla niej metodę Montessori. Równocześnie wracają do mnie piękne wspomnienia, kiedy jedenaście lat temu z podobną, jak ona teraz, ufnością spoglądał na mnie układany na kolanach starszy syn Rupert. Takimi małymi kruszynami dzieci są jedynie przez krótką chwilę. Sami nie wiemy, kiedy zaczynają chodzić, mówić, jeździć na rowerze czy wdrapywać się na drzewa.
Kiedy Rupert się usamodzielnił, a w każdym razie na tyle, że przed wyjściem z domu potrafił już sam ubrać swoje buciki i wcisnąć na głowę czapeczkę, zaczęliśmy z mężem odwzajemniać jego zaufanie do nas. Pozwalaliśmy mu na nieskrępowane poznawanie świata i zgłębianie jego tajemnic. Byliśmy obok ale nie wyręczaliśmy go, zgodnie z montessoriańską zasadą: „pomóż mi zrobić to samodzielnie”. Decydując się na wybór przedszkola zaufaliśmy opiniom zaprzyjaźnionych mam, które wówczas opowiadały z entuzjazmem o tym, dlaczego wybrały dla swoich pociech placówkę realizującą właśnie założenia pedagogiki Montessori.
Wspieranie indywidualnych różnic wyklucza rywalizację
I oto odżywają wspomnienia – Rupert jest w nich znowu rozkosznym przedszkolakiem. Z wypiekami na policzkach wraca do domu ze swojego przedszkola, w którym codziennie uczy się czegoś nowego. Przynosi bardzo fajnie wykonane prace i buzia mu się nie zamyka, gdy z wielkim przejęciem zaczyna opowiadać dlaczego tak, a nie inaczej je wykonał. Nie dziwię się – sam musiał te prace nie tylko zrobić, ale wcześniej zaprojektować. Musiał także opowiedzieć o swoich dokonaniach paniom i dzieciom w przedszkolu, by nauczyć się rozumieć, a nie mechanicznie kopiować.
Cieszymy się, jak w tempie piorunującym chłonie wiedzę i umiejętności podpatrując starszych kolegów. Jeden z nich pokazuje przez kilka dni Rupertowi jak wyglądają literki i w jaki sposób można je ze sobą łączyć, by tworzyły wyrazy. Wykorzystując montessoriańskie pomoce edukacyjne, takie jak prosta kuweta z piaskiem, w której można wodzić palcem zapisując literki, maluch zmysłami poznaje alfabet. Któregoś wieczora zauważam, jak synek pochylony nad swoją ulubioną książeczką ze statkami zaczyna na głos… czytać. Dźwięki układają się w słowa, wymawiane najpierw nieporadnie, ale z każdym kolejnym dniem coraz pewniej. Przyglądam się temu i czuję dumę zmieszaną z zakłopotaniem: on nie ma jeszcze czterech lat!
Przedszkole bez rywalizacji bo nastawione na indywidualność dziecka
Kilka miesięcy później przychodzi fascynacja podróżami Kapitana Jacka Sparrow z filmu „Piraci z Karaibów”. Sama uwielbiam żeglować i Rupert od kołyski podziela moją pasję. W swoich dziecięcych marzeniach przemierza ocean na okręcie zwanym „Czarna Perła”. A jako czterolatek potrafi już opisać swoje wyimaginowane przygody w prostych zdaniach.
Ciągle w domu bawimy się w piratów. A świadome jego fascynacji przedszkolne opiekunki spędzają z nim każdego dnia trochę czasu rysując i opisując kontynenty oraz morza, po których pływał Kapitan Sparrow. A kiedy w domu jemy na obiad rybę, rozmawiamy o tym, w którym morzu była ona złowiona. Czy była to ryba słodkowodna (rzeczna) czy słonowodna (morska)? A przez jakie morza musiał przepłynąć Kapitan Sparrow, by z Anglii dotrzeć do miejsca, w którym mógł złapać ryby leżące teraz na naszych talerzach? – takich pytań dociekliwego przedszkolaka nie można zignorować.
Czasami też wygłupiamy się szukając nazw ryb z ciepłych lub zimnych klimatów. Zgadujemy, jakich taka ryba ma sąsiadów i jakie inne zwierzaki mieszkają w jej okolicy. Czy jej sąsiedzi są nastawieni pokojowo czy też są to groźni drapieżnicy? – dopytuje Rupert zawsze chętny, by takie dyskusje ciągnąć przez kilka godzin. A my z mężem nie mamy wyjścia. Dokształcamy się, bo przecież nie wchodzi w grę zbywanie dziecka zdawkową odpowiedzią.
Wspieranie wyobraźni i naturalnych zainteresowań
W takim marynistycznym klimacie specjalnie dla Ruperta w montessoriańskim przedszkolu odbywają się pierwsze lekcje geografii. Naturalnie i bardzo szybko nasz maluch przyswaja sobie wiadomości o klimacie, zwierzętach i roślinach oraz różnicach kulturowych w różnych zakątkach świata. Odwiedza przecież te zakątki w wyobraźni razem ze swoim ulubionym kapitanem. A z czasem wyrusza także w podróże z innymi bohaterami. To z nimi leci w Kosmos i poznaje planety. Pomaga im rozwikływać trudne zagadki, zgłębiać tajemnice, odnajdywać drogę w labiryntach. To wszystko kształtuje chłonny umysł dziecka, który płynnie może się rozwijać w późniejszych latach szkolnych dzięki zaszczepionym pasjom i wdrożonym w odpowiednim momencie zasadom. Dlatego kilka lat później mogę pękać z dumy, kiedy Rupert jest w stanie bardzo precyzyjnie, w przystępny i logiczny sposób wytłumaczyć skomplikowane zjawiska, a na pytanie: skąd to wiesz? Odpowiada: Nie wiem skąd, po prostu to wiem. I zaskakujące jest, że w ogromnej większości przypadków ma rację.
Mam w głowie jeszcze jedno wspomnienie. Do swojego przedszkola oddalonego o kilka mil Rupert jest zawożony samochodem z dwójką innych dzieci z sąsiedztwa. Czasami prowadzę ja, czasami inna z mam. Jest zimowy, mroźny poranek, dopiero co odśnieżyłam auto. Jeszcze trochę zaspana łowię usłyszane za plecami strzępy rozmowy trójki 3,5.-latków dyskutujących o czymś zawzięcie na tylnym siedzeniu. Zastanawiają się, skąd się bierze para wodna osiadająca na szybach warstewką mrozu czy szronu. Ta, którą kierowca zeskrobuje za każdym razem, gdy chce odpalić samochód. Stwierdzają, że ta sama para w pociągu parowym wygląda inaczej i jest gorąca. Nie wierzę własnym uszom i zaczynam zazdrościć montessoriańskim przedszkolankom, które takim niesamowitym rozprawom mogą przysłuchiwać się na co dzień. Szybko też uświadamiam sobie, że tradycyjna koncepcja przedszkola Montessori, w której mały indywidualista zamiast rozwijania swoich pasji jest wdrażany do procesu podporządkowania grupie i bezkrytycznego przyjęcia autorytetu nauczyciela niekoniecznie stymuluje dzieci do takich dyskusji.
Montessori, czyli edukacja mimochodem
Mając w pamięci takie wspomnienia i słuchając opowieści polskich mam o tym, jak wygląda edukacja w polskim przedszkolu, próbuję więc zamknąć w kilku zdaniach definicję tego, czym w moich odczuciach jest edukacja według założeń pedagogiki dr Marii Montessori. W takiej edukacji Nauczyciel (on jest dla podopiecznego Przewodnikiem) jest blisko dziecka. Słucha je i z nim rozmawia. Tak po prostu. Nie narzuca swojej obecności, nie wyręcza.
Pozwala na wybór tego, czym dziecko w danym momencie chce się zajmować. To kształtuje jego indywidualizm, zachęcając do „edukacji mimochodem”. Do nauki poprzez zabawę, poznawania świata poprzez doświadczanie, penetrowania go zmysłami. Na pełne zrozumienie tego, o czym jest lekcja, a nie automatyczne zaakceptowanie (lub też nie) tego, co mówią inni. Pod kierownictwem nauczyciela podopieczny zachęcany jest do samodzielnego badania rzeczy, o których opowiadają starsi (dorośli i koledzy). Do dotykania, wąchania, słuchania, smakowania, obserwowania. Ma to proste uzasadnienie: sposób rozumowania i percepcja dzieci jest inna, niż nasza – dorosłych.
Warto, by taką definicję mogły poznać osoby pracujące na co dzień z dziećmi. Aby przypomniały sobie, jak kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu pachniał i smakował świat, który podglądali szeroko otwierając oczy. Nawet, jeśli to było bardzo dawno nie sposób przecież tego zapomnieć.
Zastanawiasz się, czy twoje dziecko dobrze się rozwija – przeczytaj prezentowany przez nas kalendarz rozwoju.