Zdają sobie sprawę, że mogą wyglądać nie tak, jakby sobie tego życzyły. Jak to bywa przy porodzie naturalnym, rozmazany makijaż, spocone, zmęczone, pełne strachu o wpływ tego zdarzenia na związek z partnerem. Ojcowie również nie mają lepiej. Z jednej strony chcą, ale z drugiej – mają wątpliwości i do końca nie wiedzą, na co się piszą. Czy zatem poród rodzinny jest dla każdego? Dla każdej pary?
Z mojego punktu widzenia z pewnością warto przyjrzeć się swojemu związkowi. Wsłuchać w siebie i poszukać wielu informacji, które pomogą podjąć słuszną i dobrą dla nas samych decyzję. Uczestnictwo w szkole rodzenia w sytuacji planowania rodzinnego porodu wydaje się być czymś niezbędnym. Każdy tata i mama mają możliwość dowiedzenia się, jak naprawdę może być na porodówce? Czego można się spodziewać, a na co też można liczyć? Na co się ma wpływ, a co dzieje się poza wpływem rodzica czy personelu? Ważne jest też, by tata wiedział, jakie jego zachowania mogą zmienić przebieg porodu. Wszelkie wsparcie, uważność, bycie w pobliżu, motywowanie dodaje mamie sił – mówi Wioletta Przenniak-Cołta, coach rodzicielski.
– Zdarza się jednak, że przyszły tata nieświadomie może sprawić, że mama się podda, poczuje się samotna i słaba. Sprzyja temu zabieranie laptopów i telefonów na porodówkę. Tata zajęty oglądaniem filmów, odpisywaniem na maile to wcale nie fikcja. Takie sceny nie pozostawiają mamom wątpliwości, że nie na takie wsparcie liczyły i czują się wówczas nieważne, zawiedzione i rozczarowane. Bycie razem warto omówić wcześniej. Warto porozmawiać o swoich wyobrażeniach, oczekiwaniach wtedy łatwiej o poznanie potrzeb, zaufanie i wzajemne zrozumienie – dodaje.
Szkoła rodzenia częstokroć stwarza grunt, bazę do otwartej rozmowy. Staje się impulsem do refleksji i dyskusji o ważnych sprawach przyszłych rodziców w tym rodzinnego porodu. Spotkania w gronie rodziców, poznanie obaw, jakie wywołuje poród rodzinny, to często start dla bezcennych rozmów, kiedy rodzice poznają się lepiej i mogą lepiej się zrozumieć. Wtedy oczywiście o wiele łatwiej być razem i przeżywać to niezwykłe, magiczne wręcz wydarzenie. Tym, którzy poszukują pozytywnych historii, mają trochę wątpliwości i chcą wiedzieć, dlaczego niektórzy mówią, że warto to przeżyć razem, polecamy historię Joli, absolwentki szkoły rodzenia Miś Kuleczka.
„Poród rodzinny, brać czy nie tatę na porodówkę? Drogie Mamy – zdecydowanie TAK! Ja i mój mąż Marcin zostaliśmy rodzicami 22 miesiące temu. 22 miesiące temu 22 listopada na świat przyszła nasza córka Zosia. I mój mąż był przy porodzie. Ale że będzie, nie było wiadomo od początku. Przez większą część ciąży cały czas powtarzał, że on nie chce być przy porodzie. Pewnie miał jakieś swoje względy, a ja nie naciskałam. Wyszłam z założenia, że nic na siłę.
Sytuacja zmieniła się po zajęciach w Szkole Taty, gdzie ewidentnie został uświadomiony, że obecność partnera w czasie porodu jest dla przyszłej mamy ogromnym wsparciem. I wtedy zdecydował, że jednak będzie z nami. Pierwsze skurcze poczułam o 22.00. Ale spokojnie próbowałam drzemać dalej. Skurcze nasiliły się ok. godz. 1.00, wówczas obudziłam śpiącego małżonka z informacją, że chyba zbliża się nasz czas, ale niech sobie śpi, dam mu jeszcze znać. Ja już nie dałam rady zasnąć. Zrobiłam pranie, ogarnęłam nieco mieszkanie… Zrobiła się 5.00. Obudziłam męża ponownie z hasłem, żeby wyprowadził psa, ja wezmę relaksującą kąpiel i jedziemy do szpitala. Zadzwoniliśmy jeszcze tylko do wybranej wcześniej położnej – Ani – i już po 6.30 byliśmy w drodze do szpitala.
Szybkie badania, hasło, że poród na pewno będzie dzisiaj i już zostaliśmy zainstalowani na sali porodowej. Mała Zosia przyszła na świat o godz. 15.40. Zatem spędziliśmy na tej sali ładnych kilka godzin. I zdecydowanie uważam, że tata powinien być wtedy z mamą. Oczywiście pod warunkiem, że sam chce, a nie że jest do tego zmuszany. Co tata robi na porodówce? Tata porozmawia, zażartuje (czasem głupio, ale musimy pamiętać, że on też się denerwuje). Pomoże nam wziąć relaksujący prysznic, zrobi masaż pleców (oczywiście dużo bardziej nieporadny niż doświadczona położna – ale ponownie pamiętajmy, że się chłopina denerwuje). Poda wodę do picia – po prostu będzie. A to bardzo ważne.
Mój mąż był z nami – ale nie do samego końca. Zdecydowałam, że nie chcę, żeby był przy samym finale. Ale zaraz jak Zosia przyszła na świat, Marcin dołączył do nas, przeciął pępowinę, powitał Małą dotykiem. Takie chwile są magiczne, niepowtarzalne i myślę, że to bardzo ważne, żeby tata w nich uczestniczył. I żeby swoją obecnością był wsparciem dla mamy. Przecież my też jesteśmy oszołomione ilością emocji, które nami wtedy targają. Łatwiej podzielić te emocje na dwoje niż być z nimi samemu. A poza tym, czy jest coś bardziej rozczulającego niż widok naszego twardziela powalonego na kolana. Wzruszonego i tak zakręconego, że aż ma bałagan w oczach? Zatem – cudownych porodów razem życzę wszystkim mamom”.
[…] pierwszym roku – 1992 było około 8 procent porodów rodzinnych. W chwili obecnej to już jest zupełnie inna rzeczywistość – przekraczamy 70 procent. Kiedyś […]