Czego baśnie uczą dzieci?
Baśnie uczą dzieci, że świat kobiet i świat mężczyzn diametralnie się od siebie różnią. W zależności od płci różne jest zachowanie, różne są zajęcia. Zabawne wręcz, jak cały czas kurczowo trzymamy się tych baśni, uważamy, że są wartościowe i trzeba je znać. A przecież nasz świat w ogóle nie przystaje do realiów, w których były tworzone – kiedy to były potrzebne do reprodukcji ówczesnej kultury. Klasyczne baśnie, tak cenione w naszej zachodniej kulturze, jak te braci Grimm czy Andersena, powstawały w XIX wieku, opierając się na jeszcze wcześniej powstałych ludowych opowieściach. Podział ról na kobiecą i męską był wówczas bardzo wyrazisty i baśnie służyły temu, żeby dzieci potrafiły odnaleźć się w świecie – można by powiedzieć, że celem baśni było sprawnie i skutecznie przekazać dzieciom atrakcyjnie podany pakiet niezbędnej wiedzy. Wtedy było to funkcjonalne. Dziś dzieci stają w rozkroku, bo z jednej strony w baśniach dostają przekaz tradycyjny, a z drugiej strony widzą, że podział ról się zmienia.
W jaki sposób przekazywana jest ta wiedza?
To są rzeczy oczywiste: Kopciuszek jest piękną dziewczyną, która zajmuje się domem i zostaje nagrodzona tym, że spotyka bogatego księcia, który jej daje opiekę i szczęście. Ona głównie czeka; sama nic właściwie nie robi, aby to szczęście osiągnąć. Jeśli chodzi o działanie, bycie aktywną, to kobietom w baśniach dostępne jest bardzo niewiele sfer. W dodatku, proszę zauważyć, że bardzo często, jeśli kobieta w baśni jest aktywna, to jest to zła kobieta. Jak w baśni o Śpiącej Królewnie, gdzie macocha cały czas działa – w przeciwieństwie do Śnieżki, która głównie przechadza się po ogrodach. Macocha robi wszystko, aby zachować urodę – i jej aktywność przemienia się w zło. Baśń mówi w ten sposób, że owszem, w życiu trzeba być piękną, ale jednocześnie trzeba pozostać bierną. I czekać na księcia lub na inne cudowne wydarzenie, które pojawi się ni z tego, ni z owego. A jeśli kobieta działa, to zazwyczaj przekracza w ten sposób jakąś normę i albo spotka ją za to coś złego, albo okaże się, że to ona jest zła.
Dlaczego macocha tak zabiegała o urodę?
W baśniach najczęściej piękno utożsamiane jest z dobrem, a brzydota ze złem. To bardzo krzywdzące i prowadzi do przekonania – które, zauważmy, sprawdza się na zasadzie samospełniającej się przepowiedni – że tylko pięknym osobom należy się szczęście. I to one są warte snucia o nich historii!
Bo brzydkie kaczątko było dopiero wtedy szczęśliwe, gdy zaczęło być pięknym łabędziem.
Otóż to. Co więcej, kobieta, aby być szczęśliwą, musi być piękna, ale czy ma prawo się tym cieszyć? Nie. Nie może być dumna ze swojego piękna, nie może poświęcać mu uwagi, bo w ten sposób udowodni swoją próżność i skończy jak wspomniana macocha Królewny Śnieżki. Baśnie uczą, że „próżność” to jedna z najgorszych wad, jakie mogą przytrafić się kobiecie.
Czy wpływ baśni nie jest wyolbrzymiany? Wszystkie się wychowałyśmy na tych bajkach, ale są wśród nas zarówno księżniczki czekające na księcia, jak i dziewczyny, które biorą sprawy w swoje ręce. Działają.
Badania i analiza kultury dowodzą, że te wzory są bardzo głęboko zinternalizowane zarówno przez kobiety, jak przez mężczyzn. Że „prawdy” zaszczepione nam przez baśnie siedzą w nas bardzo głęboko. Nawet kobiety, które spełniają się zawodowo i doskonale sobie radzą, z tyłu głowy cały czas mają poczucie, że byłoby cudownie, gdyby przyszedł książę, uratował je z tej opresji i od tej pory byłyby najszczęśliwsze na świecie właśnie z nim. Co ciekawe, kobiety homoseksualne również mają przekonanie, że odnalezienie ukochanej osoby nada ich życiu sens.
A mężczyźni nie mają takiego poczucia?
Mężczyźni w mniejszym stopniu. W baśniach ich zadaniem jest zazwyczaj zgładzenie smoka. Mają się też czymś wykazać, udowodnić swoją wartość poprzez działanie. Można się pokusić tu o jakieś interpretacje psychoanalityczne, że mają walczyć ze swoimi słabościami. Kobietom nie jest to dane.
Jak wyglądają relacje międzyludzkie w baśniach?
W związek kobiety i mężczyzny – nie mówiąc o tym, że w baśniach nigdy nie pojawiają się związki miłosne pomiędzy dwoma mężczyznami czy dwiema kobietami, a przynajmniej na pewno nie są przedstawiane w pozytywnym czy neutralnym świetle – ona wnosi piękno, a on majątek. Oprócz tego, że łączy ich wielka namiętność, nie dowiadujemy się niczego więcej. Nie ma scen, które pokazują wzajemne dbanie o siebie, wspieranie siebie czy równoległy samorozwój. Dzięki temu widzimy, jak wyglądały stosunki społeczne w czasach, kiedy baśnie powstawały, bo faktycznie, sama namiętność pomiędzy małżonkami była szczytem marzeń, skoro małżeństwo opierało się na prostej wymianie istotnych z punktu widzenia statusu społecznego zasobów i nie mogło być mowy o czymś takim, jak chociażby świadome budowanie relacji.
Kolejnym ważnym aspektem kontaktów międzyludzkich w baśniach są relacje między kobietami. Bardzo rzadko zdarza się baśń, w której pokazana jest głęboka relacja między dwiema kobietami lub przyjaźń, albo miłość pomiędzy żyjącą matką i córką. Postać ukochanej matki jeśli występuje, to albo jest ciężko chora i grozi jej śmierć, albo ta śmierć już nastąpiła i relacja z matką jest tylko bolesnym wspomnieniem. Dziewczynki są w ten sposób ostrzegane: jeżeli zaufasz jakiejś kobiecie, jeżeli będziesz z nią blisko (w sensie relacji przyjacielskiej czy rodzinnej), to musisz się liczyć z tym, że ją stracisz. Natomiast większość baśni pokazuje rywalizację między kobietami.
O rycerza.
Najczęściej rywalizuje macocha z młodszą od siebie córką albo siostry między sobą. Proszę zauważyć, że tak hołubiony w naszej kulturze Kopciuszek, który jest dla nas wzorem wszelkich cnót, powstrzymuje się od tej rywalizacji, ale powstrzymując się od niej, pozostaje bierny; nie próbuje na przykład dbać o relacje z siostrami.
Dlaczego ona ma dbać o relacje z siostrami, przecież siostry są złe?
Albo są przedstawione jako złe. A ona jest przedstawiona jako owszem dobra, ale zauważmy, że pozostaje całkowicie bierna. Czytając tę baśń, my nawet tego nie kwestionujemy! Z drugiej strony oczywiście, analiza sytuacji Kopciuszka z historycznego punktu widzenia pozwala nam zobaczyć mechanizmy układania się stosunków w rodzinie: jeśli ojciec żenił się ponownie, młoda dziewczyna mogła już tylko liczyć na korzystne zamążpójście, ponieważ w swojej rodzinie pochodzenia traciła wszelkie prawa. Jednak jeśli analizować tę baśń tylko jako przypowieść o tym, jakie zachowanie jest w życiu nagradzane, a jakie nie, to włos się na głowie jeży. W realnym świecie, gdyby jakaś osoba była dla mnie niedobra, to bym do niej poszła i spytała: „O co ci chodzi?” Kopciuszek nic takiego nie robi. Poddaje się upokorzeniu, przyjmuje to, że siostry są złe, nie próbuje się z nimi konfrontować. To jest wręcz bierna agresja z jej strony – daje się gnębić po to, by pokazać, jak bardzo jest biedna. Można by jeszcze doszukiwać się relacji Kopciuszka z chrzestną matką, ale to też nie jest żadna głęboka więź oparta na wzajemnej wymianie – matka chrzestna pojawia się ni stąd, ni zowąd od wielkiego dzwonu i Kopciuszek tak naprawdę nie wie, czy może na nią liczyć. Może tylko mieć nadzieję, że chrzestna matka ją wybawi. Ale to nie jest relacja, w której bohaterka o kogoś by dbała, jak na przykład w Czerwonym Kapturku. Tam jest ta więź pomiędzy dziewczynką a starszą kobietą, ale od razu też pojawia się niebezpieczeństwo: Czerwony Kapturek naraża babcię na coś tak strasznego, jak śmierć w paszczy wilka. I znowu dziewczynka uczy się: bądź ostrożna, nie działaj, bo możesz stracić to, co dla ciebie najważniejsze.
Ale Czerwony Kapturek został posłany do babci przez matkę.
I matka nakazała jej trzymać się pewnych norm. Czerwony Kapturek przekracza je – zbacza ze ścieżki, robi to, na co ma ochotę – i zostaje za to ukarany. Czyli czego uczą się dziewczynki? Że mają być posłuszne. Że jeżeli będą usiłowały nawiązywać relacje ze światem zewnętrznym, to czeka je coś złego. I nawet, jeśli przyznać słuszność tej wychowawczej przestrodze – bo przecież rzeczywiście obcy mogą stanowić zagrożenie – to zauważmy, że przykładu nieostrożnego zachowania dostarcza postać żeńska. Jeśli już dziewczynka zaczyna działać, to okazuje się, że działa nieostrożnie, naiwnie, głupio.
Moim ulubionym przykładem jeśli chodzi o relacje międzyludzkie jest Smok Wawelski, który przybywa do Krakowa i od razu jest postrzegany jako zły. Król postanawia go zgładzić, zamiast oswoić i mieć go po swojej stronie, by np. strzegł grodu. Myślę, że kwestia rozwiązywania problemów jest też słabym punktem tradycyjnych przekazów.
Każdy problem rozwiązywany jest siłowo i prawie zawsze zajmują się tym mężczyźni. Zatem warto pamiętać, że jeśli baśnie kaleczą, to to okaleczenie spotyka nie tylko dziewczynki, ale też chłopców. Dostają przekaz, że cały czas muszą być waleczni, w pogotowiu; że tylko ci, którzy „dają radę”, są w stanie przeżyć. Bo zanim Szewczyk Dratewka sprytem i inteligencją zgładził smoka, zginęło ileś setek rycerzy, którzy walecznie pragnęli osiągnąć sławę i sukces, w pełni świadomi, jaka będzie cena porażki. Chłopcy uczą się, że jest wóz albo przewóz, że nie mogą być gdzieś pomiędzy, wahać się; że muszą spełniać wymagania: wykazywać się siłą, odwagą oraz inteligencją – i dopiero za to spotka ich nagroda, szczęście. O którą często mają konkurować z innymi osobami płci męskiej – czyli, podobnie jak dziewczynki, uczą się rywalizacji z osobami tej samej płci. Chłopcy jednak przynajmniej, w przeciwieństwie do dziewczynek, dostają informację, że obok współzawodniczenia, mogą również nawiązywać szczere i bliskie relacje z innymi osobami swojej płci. Bo jest dużo baśni o druhach, którzy szli razem przez las czy walczyli z potworami. Ale jeśli chodzi o już związek miłosny, to jaka to relacja, jeśli rycerz dostaje księżniczkę za żonę? Owszem, jest ona najpiękniejsza i bogata, przydaje mu statusu, ale on nie wybiera jej sam, nie ma procesu dochodzenia do decyzji, że się zwiąże z tą konkretną osobą. Ona jest obiektem, a on ten obiekt przyjmuje i odtąd jego zadaniem jest dbać o niego. To znowu dobra lekcja tego, jak wyglądały stosunki społeczne w dawnych wiekach, ale czego to uczy współczesnego chłopca? Dowiaduje się, że ciąży na nim ogromna odpowiedzialność: najpierw musi spełnić oczekiwania i zwyciężyć w walce, a potem zaopiekować się księżniczką.
Musi się wykazać albo dobrem, albo sprytem, albo chęcią pomocy. Przechodzi wiele prób.
Musi się wykazać, nie może po prostu sobie być. Więc mamy tu dwie skrajności: dziewczyna musi tylko i wyłącznie po prostu być, a chłopiec w żaden sposób nie może sobie na to zwyczajne bycie pozwolić.
W bajce o Smerfach jest jedna Smerfetka, a Smerfów sto. Dlaczego?
We współczesnych bajkach dla dzieci nadal centralną postacią jest postać męska. W całej naszej kulturze ma miejsce uniwersalizacja podmiotu męskiego i temu wyraz dają bajki. To sprawia, że kobiecość nie jest równoległą do męskości kategorią, tylko jest dodatkową cechą, która określa postać. Każdy ze Smerfów ma jakąś cechę: Łasuch lubi jeść, Laluś lubi przeglądać się w lusterku, Ważniak się wymądrza, Maruda marudzi, a Smerfetka? Smerfetka jest dziewczyną i to wystarcza za jej wyjątkowość. Jakiś czas temu zostałam zaproszona na konferencję organizowaną przez Disneya, który prezentował swoją nową bajkę „Jake i piraci z Nibylandii”. To jest nowa bajka w odcinkach, stworzona z ogromnym nakładem finansowym i dbałością o szczegóły. I jak tam wygląda rozkład bohaterów? Jest osiem postaci, w tym jedna żeńska. Na moje pytanie, dlaczego jest tylko jedna postać żeńska, twórcy odpowiedzieli, że zwracali uwagę na to, żeby była chociaż ta jedna postać.
Właśnie Disney zazwyczaj jest przyjmowany bezkrytycznie jako producent dobrych bajek, a tymczasem bywa jednak inaczej.
Mam poczucie, że w tych produkcjach stereotypy na temat kobiet i mężczyzn są bezrefleksyjnie przekazywane i nie jest podejmowany żaden wysiłek, aby to zmienić. Ja i mój syn uwielbiamy komiksy o Kaczorze Donaldzie. Często pojawiają się tam sceny, w których jego dziewczyna, Daisy, przychodzi w odwiedziny i zaczyna mu sprzątać mieszkanie, albo na wakacyjnym wyjeździe on się jej tłumaczy, że nie stać go było na zapewnienie jej większych wygód. Wtedy robię gwiazdkę i mówię synkowi: widzisz, to właśnie jest przykład nierówności kobiet i mężczyzn. To niesprawiedliwe, że ona ma sprzątać, a on ma za wszystko płacić. To mi się nie podoba. Kiedy czytałam Kopciuszka, mówiłam do syna, że ja nie chciałabym być Kopciuszkiem, nie chciałabym wychodzić za księcia, wolałabym przeżywać niezwykłe przygody. Dzięki temu znał te historie, ale też wiedział, że ja jako przedstawicielka płci żeńskiej mam zupełnie inne aspiracje, wyobrażenia o sobie i że nie muszę tej stereotypowej roli spełniać. On też obserwował mnie na co dzień i widział, że nie dopasowuję się do ról, które są zawarte w baśniach. Chociaż też pewnie złapał mnie na tym, że jednak nieraz się dopasowuję. To jest jego proces uczenia się świata.
I wystarczy taka klauzula?
Na początku mojej wychowawczej kariery miałam ideę, że będę swoje dziecko chronić przed znajomością stereotypów i uprzedzeń. Ale to była utopia, bo ogromny wpływ na dziecko ma społeczeństwo. Świadczy o tym chociażby, jak zmienił się stosunek mojego synka do zabawy wózkiem z lalką, gdy poszedł do przedszkola. Już po kilku dniach w przedszkolu okazało się, że nie chce nawet dotknąć tego typu zabawek.
Panie na to nie pozwalały, czy dzieci?
Dzieci. Mój syn w przedszkolu natychmiast zrozumiał, że dzieci, przede wszystkim chłopcy, śmieją się, jeśli inni odstają od ich schematu trzyletniego macho. Chłopiec, który nie ma typowo męskich cech, ma niższy niż inni status w grupie i może zacząć być szykanowany. Dlatego stwierdziłam, że muszę mojemu dziecku wszystko szczerze wytłumaczyć: że podział ról jest taki, jaki jest, ale mnie się to nie podoba – i dlaczego mi się to nie podoba. Aby go ochronić przed stereotypami, musiałabym amputować sporą cześć kultury, również tę, która jest dla mnie ważna. On dobrze przyjął taką strategię, wiele rozumie i widzę, że ma też dużą świadomość genderową i feministyczną.
A czy istnieją baśnie tradycyjne, które są wolne od stereotypów?
Nic takiego nie przychodzi mi do głowy, mam poczucie, że takich nie ma, bo baśnie bez stereotypów nie spełniałyby swojej pierwotnej funkcji.
To co? Powinniśmy teraz wszyscy się rzucić na nową literaturę dziecięcą – np. szwedzką?
Bardzo cenię sobie te książki, np. „Igor i lalki”, ale uważam, że warto czytać tradycyjne baśnie, a po przeczytaniu rozmawiać, by pokazać dzieciom, że tak brzmi baśń, ale ich życie może wyglądać zupełnie inaczej. Zwracajmy uwagę na proporcje; czytajmy mniej baśni, a więcej książeczek, które pokażą dzieciom, że mogą się otwierać na inne zachowania niż te przewidziane dla ich ról. Że i chłopcy, i dziewczynki mogą zarówno budować relacje, jak i dbać o swój samorozwój; dziewczynki mogą być silne, a chłopcy piękni. Nie jestem także za tym, żeby dzieciom nie przekazywać pewnych baśni czy też zmieniać tragiczne czy bolesne zakończenie na wesołe. Uważam, że na tym polega rola rodzica, by być przy dziecku, kiedy ono dowiaduje się różnych rzeczy o świecie. Nie możemy udawać, że wszystko jest cukierkowe i śliczne. Bo w ten sposób tworzylibyśmy nową baśń, tyle że byłaby to baśń o naszym świecie, mająca niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Możemy zwracać uwagę na proporcje, ale ta akcja „Bajki leczą – bajki kaleczą” wzięła się m.in. z oburzenia tym, co przedstawia sobą współczesny rynek książki. Jest mnóstwo książek wydawanych w dużych nakładach, źle zilustrowanych, źle zredagowanych – nijakich. Ani to mądre, ani ładne. Tekst o niczym, niska cena i świetna dystrybucja, a więc szeroka dostępność. To właśnie te książki oprócz tradycyjnych baśni kupują rodzice, ciocie i dziadkowie.
Czasami jestem przerażona stopniem, do którego stereotypy są powielane w tych książeczkach. Mama gotuje obiad, a tata zabiera dziecko na spacer i wspólnie puszczają latawiec. Nasza kultura pokazuje tradycyjne wzorce niemal jako jedyne możliwe. Jeśli ten przekaz przychodzi z wielu źródeł, a dziecko jest nim bombardowane – u babci na obiedzie, w szkole, w telewizji – to zostanie mu to wdrukowane na amen. Tak jak nam zostało to wdrukowane. Ja sama często łapię się na tym, że zaczynam czuć się winna, że nie gotuję codziennie obiadów całej rodzinie. Tak głęboko siedzi we mnie to, co robiła moja babcia, moja mama i o czym czytałam, choćby w ukochanych książkach Małgorzaty Musierowicz. W dzieciństwie je uwielbiałam, a teraz, choć nadal mam do nich sentyment, to widzę również, jak pełne są stereotypów na temat kobiet i mężczyzn.
Ale ich bohaterki mają ciepłe domy, są kochane, przytulane…
Tym gorzej, bo w ten sposób sączy się w tych książkach taki przekaz, że zostaniesz zaakceptowana, jeśli się dostosujesz. Proszę zauważyć, że żadna z bohaterek Małgorzaty Musierowicz nie odnajduje sensu życia poza tradycyjną rodziną.
Tata Borejko był jednak fajtłapą.
Przeciwnie, zarabiał na całą rodzinę i nie był fajtłapą, tylko żył w świecie abstrakcji. Dzieci wychowywał cytatami z łaciny i jeśli chodzi o prowadzenie domu, to był ponad to. A przecież matka również pracowała zawodowo.
Naprawdę?
Tak, była ekonomistką, pracowała jako redaktorka dla wydawnictw, a potem nawet zajęła się dramatopisarstwem. Ale robiła to cichaczem, pod pseudonimem, w tajemnicy nawet przed osobami z rodziny. Dlatego nasze wrażenie pozostaje takie, że Mila Borejko wyłącznie prowadzi dom.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Emilia Kulpa
[…] naprawdę nie ma znaczenia. A właściwe powinnam napisać – nie powinno mieć znaczenia. Bo płeć Matyldy (ta społeczno-kulturowa oczywiście) jest jeszcze maleńkim okruszkiem, gdzieś z tyłu […]