Na początku Sabinka nie lubiła tego Domu Kombatanta. Dziwnie tam pachniało, jak nigdzie. I było tam mnóstwo starych ludzi. Sabinka się ich bała. Bała się pomarszczonych twarzy, drżących dłoni pokrytych brązowymi plamami. Bała się tego, że kiedy przechodziły przez hol, zewsząd odwracały się ku nim twarze pensjonariuszy, którzy sunęli na wózkach przy pomocy balkoników czy laski, do niecodziennych gości. Starcze ręce wyciągały się do Sabinki, a ona uchylała się z popłochem w oczach.
W domu mama rozmawiała z Sabinką o starzeniu się i śmierci. O zmianach, jakie niesie czas. O tym jak życie starzejących się ludzi staje się coraz trudniejsze. Trudniej im jeść, mówić, chodzić, słyszeć. Trudniej im czytać. Nie mają z kim się bawić, chociaż by chcieli.
Sabinka zawsze wtedy myślała o babci Marysi i o tym, że kiedy jej dusza wpadnie do oceanu, w którym już wcześniej znalazły się miliony małych kropelek – innych dusz, Sabince będzie strasznie i smutno. I Mały Dong będzie tęsknił za babcią.
Z czasem Sabinka oswoiła się z innością starych ludzi. Przywykła do tego, że mieszkańcy tego smutnego domu nie wyglądają jak jej rodzice i lubią się bawić.
Mama przynosiła z sobą ciasteczka i czasopisma. Potem siedziała przy stole, piła herbatę i gawędziła ze staruszkami. Opowiadali mnóstwo historii i mamie chyba nie przeszkadzało to, że niektóre z nich starsi państwo opowiadają drugi raz. Albo nawet już piąty.
Wkrótce Sabinka polubiła te wyprawy. Pan Wacław pokazał Sabince jak się gwiżdże na monecie i na trawce trzymanej w stulonych dłoniach. Pani Ola nauczyła robić okręciki i tulipany z papieru. A pani Wandzia śpiewała zabawne piosenki i po jakimś czasie Sabinka przestała zwracać uwagę na to, że głos pani Wandzi drży.
Mama rozmawiała ze staruszkami, czasem ujmowała ich dłoń. Powiedziała potem Sabince, że lubi dłonie starych ludzi, bo ich skóra jest cieniutka, sucha i ciepła. Więc kiedy pan Wacław wyciągnął rękę na pożegnanie, Sabinka podała mu swoją i okazało się, że tak właśnie jest. Ta dłoń wcale nie była straszna, choć przecież drżała i pomarszczona była, i z plamkami.
Toteż, kiedy w przedszkolu pani poprosiła, by narysować rodzinę, Sabinka umieściła na kartce mamę, tatę i siebie, babcię Marysię i Małego Donga, a zaraz potem panią Olę i panią Wandzię, pana Wacława także.
Pani Wandzia, pani Ola i pan Wacław są już kroplami w oceanie. Ale takie wizyty się odbywały. Czy nam się to podoba, czy nie starość raźnym krokiem zmierza w kierunku każdego z nas. Starość rzadko bywa piękna. Staruszkowie są dokładnie tacy jak postrzegała ich Sabinka – z drżącym głosem, pomarszczonymi twarzami, plamami na rękach. Czasem brzydko pachną, albo się ślinią. Ale starość to normalna kolej rzeczy. A fakt, że odizolujemy tych nieapetycznych staruszków nie sprawi, iż sami będziemy zawsze młodzi.
Dzieci boją się starych ludzi. Boją się jak wszystkiego, z czym nie obcują na co dzień. Obecnie panuje moda na oswajanie dzieci z innością – kalectwem, odmiennym kolorem skóry, innym wyznaniem czy kulturowymi obyczajami.
Myślę, że do zjawisk tych należałoby dorzucić jeszcze starość. Oswojona starość jest wobec dzieci przyjazna, cierpliwa i radosna. Bo w gruncie rzeczy ma tak wiele z dziecka.