Osada Michała Śmielaka to książka zdecydowanie dla dorosłych. Jednak taka, którą wręcz pochłania się niemalże w jeden wieczór. Jest porywająca, mroczna i zaskakująca.
Niewielka Osada u stóp Karkonoszy, która została zasiedlona po brutalnej akcji Wisła staje do walki. Do walki z żywiołem i siłami natury – bo oto tuż przed świętami Bożego Narodzenia dopada ją zima stulecia – oraz z siłami zła. Dla jednych jest to zło metafizyczne. Upiór, który zimą powstaje, by nakarmić swoje diabelskie pragnienia. Dla innych to bardzo ludzkie zło. Zło, które objawia się bestialskimi czynami.
Czy tę odciętą od świata osadę faktycznie opanowały upiory? Zło wylazło z piekła i zbiera swoje żniwo?
Tej pamiętnej zimy 1978 roku, do rodzinnej wioski przyjeżdża na święta młody milicjant Jan Ryś. To jego pierwsze święta w gronie najbliższych od dłuższego czasu. W rodzinie Jana jest też siedemnastoletni Michał, któremu kuzyn bardzo imponuje – głównie właśnie z racji wykonywanego zawodu.
Wieś jest niewielka. Wszyscy się znają. I są ze sobą stosunkowo dobrze zintegrowani. Gdy nadchodzi czas pasterki, jednoczą siły i wspólnie jadą do sąsiedniej wsi do kościoła (w tytułowej osadzie nie ma nawet kaplicy). W drodze powrotnej autobus ulega wypadkowi i nie może dowieźć mieszkańców do osady. Wszyscy ruszają pieszo, pilnując siebie nawzajem.
Nad ranem okazuje się, że jedna młoda dziewczyna nie wróciła. Kierowca autobusu, który ją od miesięcy adorował twierdzi, że odprowadził ją pod same drzwi domu. Niestety, ślad po dziewczynie zaginął. Sytuację skomplikował śnieg, który nieustannie pada i przez to zasłonił wszelkie ewentualne ślady.
Jan Ryś z poczuciem misji i z racji wykonywanego zawodu postanawia odnaleźć zaginioną. Do swojej pracy angażuje Michała, swojego młodego kuzyna. Razem idą do domu dziewczyny, przeszukują jej pokój i przepytują przyjaciółki.
I choć na jaw wychodzą pewne tajemnice, które skrywała, to i tak nie wyjaśniają one powodu jej zniknięcia, ani tego, co się z nią stało.
Po pewnym czasie, gdy w poszukiwania zaangażowała się już cała wioska, udaje się znaleźć dziewczynę w studni – potwornie potraktowaną i zamordowaną ze szczególną brutalnością.
Jan Ryś rozpoczyna więc nowe śledztwo – nie w sprawie zaginięcia, a w sprawie morderstwa.
Osada później
Czterdzieści lat później Jan Ryś jest już na emeryturze, a sprawę odkopują funkcjonariusze z Archiwum X. Analiza dokumentów pokazuje im pewne nieścisłości, a także kilka „przypadkowych” i tajemniczych zgonów osób, które były w sprawę w jakiś sposób zaangażowane. Policjanci proszą Jana o pomoc. Chcą, by podzielił się z nimi swoją wiedzą, bo dokumenty i wiele dowodów rzeczowych również tajemniczo zaginęło. Jan Ryś nie ma wyjścia. Musi wrócić wspomnieniami do zimy stulecia, makabrycznego odkrycia w studni i wielu innych wydarzeń, które miały miejsce po znalezieniu dziewczyny.
O książce
Osada trzyma w napięciu. Trzyma w napięciu i nie chce puścić praktycznie do ostatnich stron. Jej ogromną zaletą jest sama kompozycja. Mamy więc przesłuchanie Jana w dzisiejszych czasach – jego rozmowy z funkcjonariuszami, ich wnioski i domysły oraz refleksje samego Jana oraz pokazane, jak bieżące, wydarzenia z 1978 roku.
To wszystko sprawia, że poznajemy tę historię z dwóch różnych perspektyw i od razu czujemy, że „coś tu śmierdzi”. Choć początkowo trudno, bardzo trudno źródło tego smrodku odnaleźć.
Książka jest napisana też ciekawym językiem. Z jednej strony czyta się ją bardzo szybko, płynnie. Nie ma dłużyzn ani przegadanych miejsc. Z drugiej strony opisy są dość obrazowe, czasem krwawe i mocno działają na wyobraźnię. No cóż, w thrillerze musi być mocno.
Pochłonęłam tę książkę w jeden dzień. Zaczęłam czytać kilka pierwszych stron, żeby zobaczyć tylko jak się zaczyna i o co chodzi. I przepadłam. Przepadłam na maksa, bo akcja jest tak wartka, że wciąga i budzi ciekawość. Cała historia z 1978 roku jest podzielona zdarzeniami bieżącymi. To sprawia, że chcesz przeskoczyć od razu do kolejnego rozdziału, by zobaczyć, jakich elementów układanki jeszcze brakuje.
Krótko mówiąc, jeżeli lubisz ten właśnie gatunek literacki, to polecam. Jest mocna, autor nie bierze jeńców i nie głaszcze po główce. Nie stosuje środków przeciwbólowych. Jest surowy, bezpośredni, a jednocześnie potrafi tak poukładać obrazek, że ciągle szukasz tego, czego jeszcze w nim brakuje.
Jedna z lepszych książek, jakie ostatnio czytałam.