W każdym razie, szczęśliwi ci, którzy potrafią przejść przez życie bez oczekiwań. Oni mogą rozczarować się tylko „in plus”.
Mamy jechać na wakacje. Na dwa tygodnie, po raz pierwszy od kiedy mamy dzieci – z babcią i dziadkiem. Miejsce jawi się jako raj – pogoda murowana, morze ciepłe, ciche, nie rozjechane przez turystów miasteczko, sympatyczny gospodarz, a mama gospodarza robi domowe wino. Hurra! Dom jest co prawda na górze, ale to nic, że stromo, za to blisko do plaży. Mieszkanie też na ostatnim piętrze, ale to nie szkodzi – poćwiczymy sobie zastałe przez cały rok mięśnie. Nawet to, że plaża jest kamienista – nie ma znaczenia. Co prawda, w sierpniu są upały, ale my tacy wytęsknieni ciepła, wolimy przecież nie pamiętać co oznacza zimno, zwłaszcza w kontekście małych dzieci, prawda? Parasoli na plaży nie ma, ale są drzewka, które dają cień – uspokaja nas przed wyjazdem dziadek. I płyciutko jest – w sam raz dla dzieci – dodaje. Cud, miód, malina, a najważniejszy atut – to właśnie ci dziadkowie. Nie oczekujemy, że przejmą opiekę nad dziećmi, w ogóle nie!
Ale w skrytości ducha snujemy marzenia o tym, że czasem uda nam się pójść wieczorem na wspólny spacer, albo popłynąć łódką na romantyczną wycieczkę, a może nawet przejść się po górach, z widokiem na morze, na rozgwieżdżone niebo i takie tam… Ach, jak będzie wspaniale. Pierwszy raz! Od pięciu lat! Uda nam się na wakacjach pobyć trochę sam na sam, tete-a-tete, rączka w rączkę.
No, ale zamiast tego, odbieramy trudną lekcję ze zbytnich oczekiwań. Bo nie wzięliśmy pod uwagę tego, że babcia z dziadkiem TEŻ jadą na wakacje i dziećmi zbytnio zajmować się nie zamierzają. Trochę tak, bo to cudowne przecież jest, takie dwa małe aniołki, ale też bez przesady. Rodzice są od zajmowania, a dziadkowie od rozpieszczania. I ci dziadkowie na wakacjach mają swoje przyzwyczajenia, swój rytm dnia i swoją koncepcję na wykorzystanie urlopu. Mają od rutyny odpocząć, a nie zaprzęgać się do cudzego wozu.
Więc dziadek, jak wypływa rano w morze, tak wraca wieczorem, jak przystało na marynarza. A babcia, jak przykładna żona marynarza, pół dnia gotuje wykwintny obiad, a potem zasiada na balkonie i wypatruje, czy już statek męża zawinął do portu. A wieczorem? Wieczorem to oni idą na romantyczny spacer we dwoje, a my zostajemy przy otwartych drzwiach balkonowych nasłuchując, które dziecko kaszle. A jeśli nawet uda nam się wyjść, to jesteśmy tak utyrani ratowaniem dzieci od skutków przeraźliwego, 40-stopniowego upału, że ledwo powłóczymy nogami…
Tak, pięknie jest. Okolica ładna. I plaża ładna, co prawda kamienie ciągle trzeba wyjmować z butów dzieciom i ciągle mają podrapane kolanka i łokcie, ale co tam. I morze, jakoś tak niezbyt płytkie, a woda tak słona, że jak dostanie się do oczka to jest wrzask na całą plażę. Mieszkanie na ostatnim piętrze w domu, do którego trzeba dojść po 67 stromych, kamiennych stopniach jest tak nagrzane, że nawet w nocy nie daje wytchnienia. Jedyne drzewo, które daje cień na plaży trzeba zająć wcześnie rano, bo potem nie ma miejsca.
Miasteczko jest piękne – stare domy z kamienia, uliczki wąskie w talii, knajpki i knajpeczki i mnóstwo roześmianych, młodych, bezdzietnych ludzi. Udało nam się do niego doczołgać wieczorem, tylko we dwoje, raptem dwa razy. Siedzieliśmy obok siebie, sączyliśmy napoje i nie odezwaliśmy się ani słowem, ze zmęczenia. Nie było łódeczki, nie było romantycznych kąpieli, ani spacerów pod gwiazdami. A wszystko przez te oczekiwania. Bo gdybyśmy pojechali sami, to przynajmniej byśmy ich nie mieli. Wtedy jest grafik, czas na wspólny odpoczynek i na zajęcia indywidualne, ale o tym naszym grafiku kompletnie żeśmy zapomnieli. I to był drugi poważny błąd.
Podobno w Krakowie otworzyli całodobowy hotel-przedszkole dla dzieci. Gdyby nie brzmiało to tak strasznie, to kto wie, może nawet zajrzałabym na ich stronę i pomarzyła o weekendzie tylko z mężem, na przykład… w Stambule. Ale brzmi to tak, że nawet boję się wejść na ich stronę. I jak myślę o tym weekendzie, to stety bądź niestety, muszę wyobrazić sobie w tym hotelowym pokoju jedno łóżeczko ze szczebelkami oraz jedną dostawkę. A potem przypominam sobie, że zamiast dwóch biletów trzeba by było kupić cztery i już budzę się z tego snu i wiem, że nie jadę.
Za to na emeryturze. Hej, na emeryturze, to dopiero sobie odpocznę!