Obłęd na krańcu świata to oparta na faktach historia żaglowca Belgica i jego załogi, która podjęła się niemalże niemożliwego do wykonania zadania – a mianowicie przezimowania na Antarktyce.
Inicjatorem wyprawy był Adrien de Gerlach, który dźwigał na sobie brzemię znanego na tamte czasy nazwiska (jego ojciec zbudował tę renomę), jak i niewyobrażalnej i pozbawionej chwilami rozsądku wyobraźni, która pchała go w niebezpieczeństwo.
Wyprawa Belgiki od pierwszych chwil jej powzięcia była pechowa. Opóźnił się termin jej rozpoczęcia, a i sam rejs pełen był nieprzewidzianych wypadków. Załoga, która składała się z przypadkowych ludzi, na zmianę się buntowała i rozpierzchała w portach, co powodowało dalsze opóźnienia. Wiele zaniedbań i brak przygotowania doprowadziły do sytuacji, że już w czasie rejsu kilku załogantów opuściło statek, a dalej było już tylko gorzej.
Belgica dotarła do Antarktyki z ponad miesięcznym opóźnieniem, co automatycznie skróciło czas badań i eksploracji lodowca. Pierwotny plan zakładał dotarcie do Antarktyki latem. Przeprowadzenie badań, następnie przezimowanie w Australii, by stamtąd (bliżej niż z Belgii) wrócić na lodowiec wiosną i wrócić do badań. Z uwagi na to, że dotarli pod koniec lata, zostali do jesieni. Gdy nadszedł czas powrotu, komendant de Gerlache podjął decyzję, by wpłynąć Belgicą w głąb lodowca. Oficjalnie przekazał swojej załodze informację, że chce wypłynąć inną stroną. Faktycznie chciał osiągnąć możliwie najdalszą szerokość geograficzną, jaka w tamtym czasie jeszcze nie została osiągnięta przez żaden statek.
Gdy temperatury jeszcze spadły i zbliżała się zima, kra wokół statku zaczęła się przemieszczać, łączyć i zamarzać. Słona woda, która tworzy znacznie grubszy i twardszy lód niż słodka, zaczęła zamarzać, a to spowodowało utworzenie ogromnego lodowego paku, który uwięził statek wraz z załogą w swoich lodowych szponach. Stali się więźniami natury, a poniekąd również szalonej wizji swojego komendanta.
Musieli przezimować w lodowcu. Warto wiedzieć, że zima na Antarktyce to nie tylko bardzo, ekstremalnie wręcz niskie temperatury, ale również absolutny brak słońca i to aż przez siedemdziesiąt dni.
Załoga musiała się zmierzyć z trwającą przeszło miesiąc nocą. Trudno sobie wyobrazić, jak trudne jest to doświadczenie. Autor (bazując na dziennikach i wspomnieniach z podróży) bardzo szczegółowo opisuje, jak radzili lub nie radzili sobie z wszechogarniającą ciemnością i zimnem.
Uczestnicy wyprawy zostali skazani na niskie temperatury, noc i całkowitą izolację od cywilizacji, bliskich i innych ludzi. Musieli być wyłącznie ze sobą, co niekoniecznie dobrze na nich wpływało. Ograniczone zasoby jedzenia, brak świeżych owoców i trudne warunki higieniczne przyniosły choroby, głównie szkorbut, a ten upomniał się o swoje ofiary.
Panujące na lodowym paku warunki i brak zajęcia doprowadziły też do zmian w psychice członków załogi. To nie mogło skończyć się dobrze.
Książka z bolesną wręcz dokładnością opisuje, jak ta izolacja wpłynęła na żądnych przygód śmiałków. Jak zniszczyła im życie i postarzała ich o dobre dziesięć lat podczas jednego roku w lodowcu.
Trzyma w napięciu. Nie pozwala się oderwać i jest szczegółową relacją trudów i doświadczeń załogantów. Pokazuje, jak radzili sobie w tych nieludzkich warunkach. Jak mierzyli się z wyzwaniami, nudą, strachem, a często też obłędem.
Świetna pozycja na zbliżające się jesienne wieczory. Jest zapisem realizacji marzeń i kosztów, jakie przy tym ponieśli podróżnicy. Jest relacją o wybujałym ego, honorze i megalomanii. Studium ludzkich charakterów, które zostały wystawione na ciężką próbę.
Polecam. To wyjątkowa książka, która zostawia ślad w czytelniku na bardzo długo.