Na wskroś feministyczna, ciałopozytywna i siostrzeńska książka. Florence Given pokazuje w niej swoją drogę do zaakceptowania siebie i swojej kobiecości, ale na własnych zasadach. Nie w sposób, który jest nam narzucony przez media, popkulturę czy tradycję. Kobieta – w jej oczach – nie musi być strażniczką domowego ogniska. Owszem, może, jeżeli tylko wybiera tę drogę i jest w niej szczęśliwa. Ale nie musi.
Nie musi wypychać sobie stanika, gdy jest nastolatką, nie musi się malować i zatracać swoją wyjątkowość, byle tylko wpisać się w obowiązujące i aktualnie akceptowane trendy i kanony „piękna”.
Jest piękna przez to, kim jest. Nie przez to, co ma na sobie (ubrania, makijaż).
Florence daje siostrzeńską siłę. Pokazuje moc (i trudy) pójścia własną ścieżką i budowania swojego życia własnymi wyborami, a nie przez nakazy czy powinności.
To, czego czasem brakuje mi w feministycznych manifestach, czyli „bądź kim chcesz być” przewija się i wybija z każdego słowa, które Florence kieruje do swoich czytelniczek.
Czasem bowiem wśród feministycznych dyskusji pojawia się deprecjonowanie kobiet, które wybrały, świadomie wybrały dla siebie tradycyjną rolę – są matkami, dbają o dom. Zarzuca im się „dokonanie wyboru” pod wpływem patriarchatu, który je zdominował i zmanipulował. A to już nie jest wybór. To wejście w rolę.
Są jednak kobiety, które tego NAPRAWDĘ chcą. I mają prawo chcieć. Bo dla mnie bieganie z miotłą może być udręką. Ale Ty możesz to uwielbiać. I Florence bardzo mocno o tym mówi. Nie ta jest feministką, która kontestuje tradycję. Ale ta, która o swoją kobiecość dba zgodnie ze swoimi potrzebami. Gdy czujesz, że bycie w domu z dzieckiem, jest dla Ciebie ważniejsze niż kariera – to jest to całkowicie ok.
To, co mnie uderzyło to mocny atak i stereotypizowanie mężczyzn i ich spojrzenia na świat i kobiety. Momentami ten przekaz brzmi: my, kobiety, jesteśmy wielowymiarowe; ale oni to tylko seks i ciało.
No nie. Tak nie jest. Osobiście znam mężczyzn, którzy patrzą poza seks i ciało. Doceniają moc dążenia do równouprawnienia kobiet i stoją murem przy (nie za, ale przy) swoich partnerkach, gdy te walczą o równe traktowanie.
To nie jest schematyczne, samcze podejście, które zbyt mocno zostało w książce zarysowane. Tak jak my jesteśmy wielowymiarowe, tacy też są mężczyźni. I choć dziś wielu z nich to wychowani na „przywódców” „dyrektorzy własnego podwórka”, tacy właśnie schematyczni, to jest wśród nich również wielu wspaniałych, wrażliwych mężczyzn, którzy cierpią z powodu dyskryminacji nie tylko płciowej (i nie tylko osobistej, ale i czyjejś), ale również rasowej czy wywołanej innymi względami (niepełnosprawność, orientacja seksualna itp.).
Florence niewątpliwie otwiera oczy. Wlewa do głowy mnóstwo informacji. Jest w swoich poglądach dość radykalna, co w czytelniku może budzić sprzeciw i opór. Jest jednocześnie pełna empatii wobec tych, którzy z tego czy innego powodu mają gorszy start w życiu.
Jest za równością bez względu na wszystko. Za wzajemnym szacunkiem, wsparciem, akceptacją. W jednym z rozdziałów znaleźć można też mocne przesłanie: nie plotkuj! Bo to plotki są często źródłem krzywdy. Trzymaj się swojego życia, a gdy masz już o kimś coś powiedzieć – mów tylko dobrze. Po co rozpowszechniać zło?
Ma w sobie „młodzieńcze narwanie”, choć nie jest nastolatką. Ma w sobie mnóstwo energii, która wprost wylewa się z tej książki.
Czy warto ją przeczytać? Oczywiście! Czy warto wziąć wszystko do siebie? Tylko pod warunkiem, że jest to w zgodzie z Tobą! Jaka jedna lekcja płynie z tej pozycji? Płynie ich wiele, ale gdybym miała wybrać jedną, to byłoby: myśl; nie działaj schematycznie; zastanów się, co się z Tobą dzieje i czemu to robisz; czy to jest dobre dla Ciebie i innych; myśl i wybieraj dobro!