Każde dziecko czasem wpada w szał. To całkowicie naturalne i uzasadnione rozwojowo, nie ma więc powodów, by sobie wyrzucać w tym względzie błędy wychowawcze, czy zaniedbania. Są dzieci, którym takie napady zdarzają się częściej, są takie, które przejawiają złość rzadziej. Niezależnie od tego, do której grupy Twoje dziecko należy, prawdopodobnie chcesz, by i tak było ich mniej. Nie są one przyjemne ani dla Ciebie, ani dla dziecka, a atmosfera, jaka wówczas powstaje, daje się każdemu we znaki. To jak ograniczyć napady złości u dziecka? Z pomocą przychodzi książka pod tym tytułem. Zanim jednak o niej opowiem, najpierw kilka słów o dziecięcej złości.
Napady złości u dziecka
Skąd biorą się napady złości u dziecka? Gdybym była klasycznym przechodniem, który nie zna rodziny i jej sytuacji, a widzi tylko wycinek jej rzeczywistości, który chce skomentować, powiedziałabym: „z domu” ;). To taka mała zgryźliwość, ale już przechodzę do sedna.
Nasze dzieci każdego dnia spotykają się z licznymi emocjami. To radość związana z zabawą i kolegami. To obawa przed kartkówką w szkole, smutek po kłótni z przyjacielem czy frustracja z powodu niezaspokojenia jego potrzeb. Te emocje można przyrównać do powietrza, a nasze dziecko to balonik. Każde kolejne emocjonalne doświadczenie to jak wdech powietrza do balonika. Co się dzieje – to wie każdy z nas. Balonik się pompuje. Do pewnego momentu wszystko jest ok. Mieszczą się kolejne wdechy, a balonik się wypełnia. Przychodzi jednak taka chwila, w której ten balonik nie może już więcej pomieścić. I wtedy jeden mały wdech sprawia, że pęka. To właśnie jest napad złości. Jest dla dziecka uwolnieniem z nagromadzonych emocji i doświadczeń. Jest wyrazem przeciążenia. W przypadku starszych dzieci, które już w pewnym stopniu opanowały samokontrolę, to również jest efekt zbyt częstego „panowania nad sobą”. W końcu trzeba popuścić cugle i dać sobie odetchnąć pełną piersią.
Jeżeli jako rodzic myślisz sobie, że to dziecięca złośliwość, krnąbrność, nieposłuszeństwo czy popularne bardzo „rozwydrzenie”, to jesteś w wielkim błędzie. Twoje dziecko nie jest przesiąknięte chęcią „dokopania Ci”. Ono się wścieka, bo sobie nie radzi. Bo już dłużej nie może tłumić wszystkiego w sobie.
Jak zatem ograniczyć te napady złości? Odpowiedź jest i prosta, i trudna zarazem. Trzeba znaleźć dla dziecka wentyl bezpieczeństwa i stosować go tak często, jak tylko się da. Trzymając się naszej metafory balonika: czasem trzeba wypuścić trochę powietrza, by nowe mogło wpłynąć.
W swej podstawowej warstwie ta rada jest prosta, prawda? No tak, wystarczy rozładować malucha lub dać mu okazję do rozładowania i sprawa załatwiona.
Praktyka rodzicielska pokazuje jednak, że z tymi prostymi radami nie jest wcale tak łatwo. Dlatego z pomocą przychodzi książka „Jak ograniczyć napady złości u dziecka”. Zanim jeszcze do niej przejdę, mała uwaga.
Ograniczyć – nie znaczy wyeliminować. Bo nie da się ich wyeliminować. Jesteśmy tylko ludźmi, a jako tacy, czasem się złościmy. Dużo ważniejsze jest to, co z tą złością robimy. Co robimy dalej. I na to pytanie książka również odpowiada. Jeżeli więc Twoje wysiłki wychowawcze powodują, że dziecko rzadziej wybucha – to dostrzeż to jako swój sukces i to wielki! Nie dostrzegaj porażki w tym, że te epizody nadal się pojawiają, bo to porażką nie jest. Jest wszystko w porządku.
Jak ograniczyć napady złości u dziecka
Autorka książki, Carla Naumburg, opowiada na swoim doświadczeniu i doświadczeniu rodziców, z którymi rozmawiała, jak praktykowanie uważności może pomóc w ograniczeniu złości nie tylko u dzieci, ale i u całej rodziny. Zaznacza, że praktykowanie uważności należy zacząć od siebie i potem dopiero wdrażać to w życie dziecka. Jednak wprowadzenie tej filozofii do swojego życia, może bardzo pomóc i wyciszyć. To właśnie uważność staje się wentylem bezpieczeństwa.
Zdaniem autorki, powolne i stopniowe wprowadzanie uważności do codziennego życia całej rodziny pomaga w wyciszeniu. Zaznacza ona jednak, by praktyki uważnościowej uczyć się w chwilach spokoju i wytchnienia, by móc zastosować to w momencie szalejących emocji. Bez tego treningu w „dobrych warunkach” ciężko będzie skorzystać z uważności w sytuacji kryzysowej.
W książce znaleźć można wiele ćwiczeń, praktyk, podpowiedzi i wskazówek. Są konkretne sugestie, które można 1:1 przełożyć na życie swojej rodziny, jak i zmodyfikować je pod swoje własne upodobania. Autorka podkreśla też, że wybrane praktyki mają „pasować” do praktykującego. Jeżeli źle się czujesz w jakimś ćwiczeniu – nie rób go. To znak, że ono do Ciebie nie pasuje.
W książce znajdziemy wprowadzenie do filozofii mindfullness, krótko omówione są warunki, jakie powinna spełniać chwila, by była „uważnościową praktyką” i jak wykorzystać okoliczności do praktykowania (kolejka w sklepie czy u lekarza).
Autorka też wielokrotnie podkreśla, że choć sama praktykuje to i ją czasem dopada złość. I tu właśnie trenowanie uważności w czasach spokoju zaczyna procentować. Bo gdy dopada ją złość, korzysta z ćwiczeń, praktyk i tego, czego nauczyła się o uważności, by móc PODJĄĆ DECYZJĘ, co z tą złością zrobi.
I to jest chyba najmądrzejsze i najpiękniejsze w całej tej książce. Nie tańczą w niej tęczowe jednorożce na łące z brokatu. Nie ma niekończących się chwil radości i szczęścia, bo „w naszym domu nie ma złości”. Powiem szczerze – gdy ktoś mi wmawia, że wybiera szczęście zamiast złości, że wybiera radość zamiast gniewu, że nie daje uwagi swojej złości – to mam ochotę uciekać jak najdalej. Ocieka mi to wyparciem i zaprzeczeniem. Przecież złość (sama w sobie) nie jest zła. Jej wypieranie, spychanie, odpychanie to krzywda dla samego siebie. Złość mówi mi bardzo wiele: że przekroczone są jakieś moje granice, dzieje się coś, na co nie ma mojej zgody, co mnie dotyka lub rani. Trzeba ją przyjąć z wdzięcznością, bo pozwala się o siebie zatroszczyć. Trzeba jej wysłuchać. DAĆ JEJ UWAGĘ, a nie ją odbierać. Dopiero jednak gdy dam uwagę mojej złości, mogę podjąć decyzję, co dalej zrobię w tej sytuacji. Bez uważności wybieram krzyk, rozładowanie, kłótnię. Z uważnością mam możliwość zatrzymania się w tej złości i dostrzeżenia, że są dwie drogi: krzyk i reakcje obronne oraz oddech, wyciszenie i racjonalne podejście do kryzysu. Wybieram. Czuję tę złość dalej (i bardzo dobrze), ale nie ma ona już siły decydującej, nie ona narzuca mi styl dalszego działania. Oddycham, nabieram dystansu i działam zgodnie z dobrem wszystkich stron sporu, a nie na rozładowanie.
Dlatego właśnie, gdy autorka opowiada, jak czasem sama musi solidnie oprzeć się na twardym podłożu i pooddychać, to wiem, że mam do czynienia z prawdziwym człowiekiem, a nie jednorożcem. Wiem, że się rozumiemy. Wiem, że to, co ona proponuje, jest dla mnie, bo nie muszę stać się nagle kwiatem lotosu i mistrzem zen. Mam próbować. Uczciwie i konsekwentnie, ale próbować. To droga jest ważna, a nie doskonałość.
I jeszcze jedna wielka zaleta tej książki. Autorka bardzo często przestrzega przed samobiczowaniem się. Dziś Ci nie wyszło, to nie wyrzucaj sobie tego. Jutro będzie lepiej. Nie załamuj rąk, nie dołuj się, nie oskarżaj. Po prostu – próbuj dalej. I to też jest piękne. Rodzicielstwo to droga, która czasem prowadzi przez wyboje. Nie ma co płakać nad tym, że się na nich potykasz. Otrzep się super rodzicu, łap swoje maleństwo na ręce i wędrujcie dalej, ramię w ramię.