Czym jest ilustracja?
Niektórzy myślą, że ilustracja powinna skromnie się mieścić w przedstawieniu tego, co jest napisane. Ja mam inny punkt widzenia, ilustracja towarzyszy, idzie swoją własną ścieżką, może pewne rzeczy uzupełniać, rozwijać te wątki, które są zaledwie sygnalizowane w literaturze. Jak coś w literaturze jest pięknie opisane, to moim zdaniem nie ma sensu tego powtarzać. Uroda tkwi w słowie, po co robić masło maślane? W wybitnych tekstach literackich zawsze jest jakiś obraz plastyczny wyrażony słowem, dotyczący ludzi, zdarzeń, pejzażu, natury. Widać to w „Panu Tadeuszu”, gdzie opis jest tak sugestywny, że nie ma sensu go dosłownie odtwarzać. Można dobudowywać rzeczy, które są tylko zarysowane.
Czy dzieci są innymi odbiorcami rysunku niż dorośli?
Jest taki pogląd, który głoszą pedagodzy i osoby, zajmujące się dziećmi, że dla dzieci trzeba przygotowywać pewien obraz, program, przystosowując go rzekomo do wieku i możliwości percepcyjnych dziecka. Ja to nazywam papką, którą się dla dzieci przygotowuje i wiąże się to z infantylizmem w dydaktyce. Ja nie znoszę, nienawidzę takiego zbliżania się do dzieci – były takie próby szczebiotania do dzieci, aktorzy zmiękczali język, żeby się upodobnić do dzieci, co moim zdaniem jest totalną bzdurą. Widziałem reakcje dzieci, które mnie upewniają w tym poglądzie. Dzieci lubią mieć relacje z dorosłymi proste, bezpośrednie, a nie za pomocą fikcji, udziecinniania. Ten infantylizm jest powszechny. Na Zachodzie również. Więksi, lepsi artyści nie mogą się z tym pogodzić i po prostu walczą z taką ciasną receptą.
Jest tajemnicą, co w duszy dziecka gra, można to sobie przedstawić, wyobrazić za pomocą pamięci dzieciństwa, obserwacji z boku. Uważam, że dzieci są wrażliwe jak my dorośli, a nadto ta wrażliwość jest cenniejsza, ponieważ jest spontaniczna, nie krępowana żadnymi uwarunkowaniami. Wystarczy patrzeć, jak zachowują się małe i dorosłe zwierzęta. Żeby zrozumieć istotę i różnicę między spontanicznością i przeżyciem dziecka i dorosłego wystarczy zobaczyć, jak zachowuje się źrebak i dorosły koń. Dorosłe konie, ba, nawet krowy mają często potrzebę zabawy, figlują, zadrze ogon do góry, bryka, biega, ale bieg źrebaka i dorosłego konia jest zupełnie inny, jest improwizacją, spontanicznością zaskakującą, zmienia się.
Pan obserwował zwierzęta w dzieciństwie.
Tak, miałem do czynienia ze zwierzętami od dziecka, urodziłem się na wsi, u nas było trochę zwierząt, u dziadków jeszcze więcej. Mimo tego boję się konia, jego reakcji, a on to wyczuwa, konie są pokorne wobec ludzi, którzy się ich nie boją. Gdy babcia posyłała mnie do konia na pastwisko, dawałem mu cukier, buraczane liście, koń zjadł, ale jak założyłem uzdę i zacząłem go ciągnąć do domu, to stawał dęba. A za babcią szedł pokornie jak piesek. Co nie zmienia faktu, że konie kocham.
Czy ma pan poczucie, ze kształtuje gusty pokoleń, które wychowują się na pana książkach?
Tak sobie wyobrażam. Nie mam już tej pewności, miałem ją w latach 60. aż do lat 70., gdy mówiło się o nas, że tworzymy polską szkołę, mieliśmy sukcesy, które dostrzegała zagranica, uczyli się od nas Czesi, Niemcy… Wprowadzaliśmy w świat książki nowe rozwiązania formalne, ja wnosiłem strukturę, bogatą fakturę, przez stosowanie taszystowskich rozwiązań, więc mieliśmy poczucie, że wpływamy na rozwój gustów społeczeństwa, nie samych dzieci, a głównie rodziców.
Kiedy nadeszła wolność, upadła komuna, wydawało się, że nastąpi nowy wspaniały okres dla ilustracji. A tymczasem okazało się, że nastąpił straszliwy regres, wydawcy państwowi poupadali, powstały nowe wydawnictwa nastawione wyłącznie na zysk, a zysk dawały tanie disneyopodobne czwartorzędne książki z Zachodu. Pomyślałem: „coś ty sobie wyobrażał, że ty ukształtowałeś gust społeczny!?”
Ludzie się rzucili na ten chłam i tylko to było kupowane, wielu wydawców zbiło na tym pieniądze. Przez wiele, wiele lat nie mieliśmy nic do zrobienia na rynku. Po długim czasie wydawcy zaczęli się do mnie zwracać z propozycjami, ale odmawiałem, bo dlaczego oni mają mnie wydać, jako odtrutkę na ten chłam, którym karmili ludzi przez te całe lata? Ale do dziś mi się zdarza, że ktoś mi mówi, że się wychował na moich książkach, a to są już dorośli rodzice.
Czym w ogóle jest dla Pana książka dla dzieci?
Nie mam potrzeby robienia czegoś wyłącznie dla dzieci, bo jak coś jest stricte dla dzieci, to już jest to podejrzane. Tak jak zabawki produkcji zachodniej dla dzieci – to jest koszmarna szmira, podobnie z książkami. Książka dla dzieci musi być wysoce artystyczna i musi się podobać najpierw dorosłym, w związku z tym robię książki dla dzieci i dorosłych, w gruncie rzeczy głównie dla dorosłych, bo ta książka musi się podobać najpierw mnie.
Skąd się w Panu wzięła wrażliwość na bajki? Czy w Pana domu czytało się i opowiadało na dobranoc?
U nas w domu nie było zasypiania bez bajki, ojciec opowiadał, ale czy to były bajki wzięte z literatury czy wymyślone przez ojca, na 100% trudno mi powiedzieć. Pamiętam, że ojciec zasypiał biedny, a myśmy go targali, budzili: „co dalej, co dalej?”
Bajki na dobranoc, to nic innego, jak czytający rodzice i to jest bardzo dobre. W Polsce w mniejszym stopniu to obserwowałem, ale wszyscy moi znajomi w Niemczech, we Francji czytali dzieciom. Czytanie dzieciom jest na świecie powszechne i mnie się to podoba.
Pan też czytał?
Nie miałem wnuka, a mojemu synowi czytała babcia, ale tę potrzebę widzę najwyraźniej.
Lubi Pan opowiadać bajki?
Opowiadałem żonie, synowi. Nie za wiele, ale bardzo mnie prosili.
Arka się zaczęła od tego, że opowiadał Pan dzieciom bajki przy pomocy figurek?
Nie, pierwsze tego rodzaju relacje były z szopką która jest na Bielanach, gdzie pasterze znosili Jezusowi dary. Tych rzeźb jest sporo, natomiast Arka powstała dość szybko, na zamówienie, kiedy już podpisałem umowę z Zachętą na wystawę i przystaliśmy, że będziemy ją nazywać Arką. Skoro tak, to trzeba było zrobić Arkę i zrobiłem ją w ciągu trzech miesięcy. Może nawet szybciej.
W istocie opowiadanie bajek to nie był program stały, ale często bywały tutaj dzieci i jeśli byłem w trakcie tworzenia dajmy na to pastuszka, który niesie jagnię, no to w końcu powstawała bajka, bo maluch mnie ciągnął za język: „co i dlaczego”.
Na warsztatach z dziećmi mam zwyczaj opowiadać którąś z własnych bajek. Mam kilka takich bajek i jedna jest bardzo często używana, ponieważ pozwala mi z dziećmi nawiązać zabawę, teatr. Jest to bajka o kotku, który przyszedł do zoo, żeby móc się bawić z dużymi kotami, bo na zewnątrz nikt nie chciał się z nim bawić. Zaczyna rozmawiać z tymi kotami – tu jest cała dramaturgia, bo te koty mu odmawiają – „co z takim maluchem? nie budź mnie, zmykaj stąd”, a czarna pantera, najdziksza ze wszystkich kotów go przyjęła do klatki i się bawiły razem.Zachęcałem dzieci, żeby malowały na ten temat.
Powstał wtedy rodzaj teatru. Jeśli mały kotek podchodzi do lwa, to lew się marszczy i dzieci to grały, najbardziej lubiły grać czarnego kotka, który chodził od klatki do klatki i nikt się nie chciał z nim bawić i już mu zaczynały cieknąć łzy, i wtedy go zobaczyła ta czarna pantera. „CZEMU BECZYSZ?” Dzieci to odgrywały, ja im na początku sugerowałem, na czym polega to zdarzenie, a one potem dodawały i bardzo często powstawał fajny teatr …
Czy mógłby Pan powiedzieć, w jaki sposób rodzice powinni tworzyć ze swoimi dziećmi, odkrywać ich talent, rysować z nimi, malować, czy powinni to robić w jakiś szczególny sposób?
Rysowanie, malowanie dzieci i sposób, w jaki się to dokonuje, udostępnianie dzieciom miejsca, narzędzi jest powszechne. Dzieci rysują i malują wszędzie. Począwszy od domów – nie znam domu, gdzie by nie rysowały, nie malowały dzieci – poprzez szkołę, skończywszy na instytucjach. Jest wiele warsztatów dla dzieci, sam w nich często uczestniczę, z tym nie ma problemu. Dobrze jest, jak rodzic trochę zna się na sztuce i potrafi dziecku udzielić pierwszych wskazówek dotyczących używania narzędzi.
Natomiast podpowiadanie dziecku, jak co ma być namalowane, narysowane, pokazane, jest błędem. Dzieci same wchodzą w ten świat i najgorzej jest tam, gdzie dzieci chowają się na tych disneyopodobnych formach, wtedy są zupełnie bezradne, cokolwiek by nie narysowały zaczynają od kulki nosa Myszki Mickey czy kogoś innego. Dzieci, które są prowadzone, potrafią bardzo dużo, widziałem dziewczynkę, która malowała jak Picasso, z taką odwagą i swobodą jakby to było jej, wyjmowała z własnego wnętrza i kładła, niesamowite. To było w Niemczech.
W jaki sposób można pomagać w doborze narzędzi?
Zaopatrywać dzieci w papier, w materiały do rysowania, węgle, pędzle, farby – to wszystko powinno być w domu, żeby dziecko mogło się rozmalować. Tam, gdzie mam mieć warsztaty, tam dzieci powinny mieć duże ilości papieru, duże dozy farby, której nie powinno brakować, duże pędzle. Małe też, ale duże są potrzebne, żeby dzieci mogły zakładać szybko płaszczyznę. Jeśli nie ma innej możliwości – niech będzie to papier i kredki, ale to utrudnia błyskawiczne realizowanie jakiejś wizji kolorystycznej.
A jakie ma Pan najsilniejsze wspomnienia z dzieciństwa? Czy ono ma wpływ na Pana książki?
Tak, na pewno – to jest skarbcem. Moje relacje ze światem, naturą, w jakimś sensie się śnią, dzieją i powracają – pejzaże dzieciństwa strasznie mocno są osadzone. Widzę je. Tylko nie należy tam wracać, oglądać, zwłaszcza po wielu, wielu latach, bo jest ogromna różnica, zaskoczenie i smutny refleksyjny obraz, jak wszystko przepadło i się zmienia.
Czy Pana syn wpływał na Pana ilustracje? Poddawał pomysły? Krytykował?
Często go pytałem o zdanie, bo był inteligentnym chłopcem, ale trudno powiedzieć, żeby to był znaczący wpływ. Pytałem się, bo lubię pytać o zdanie ludzi mi bliskich, lubiłem polegać na tym, co mówiła moja żona, natomiast robię wszystko po swojemu.
Jeżeli ojciec jest znany – to jak to wpływa na dziecko?
Takie dzieci mają duże problemy, nie zazdroszczę dzieciom znanych rodziców, straszne problemy mają…
A jak w Pana domu to wyglądało?
Tu nie ma takiej kolizji, jaka jest w domach, gdzie syn po ojcu robi to samo zawodowo, mój syn z wykształcenia jest polonistą, więc nasze zawody się nie pokrywają. Ale mimo to mój dorobek ciążył. Wszystkie dzieci twórców wybitnych mają bardzo trudno.
Józef Wilkoń
artysta, ilustrator, rzeźbiarz uznany na całym świecie. Autor ilustracji do kilkudziesięciu książek dla dzieci. Wielokrotnie nagradzany, miał wiele wystaw zbiorowych i indywidualnych, m.in. we Francji, Niemczech i Japonii.