Planując tekst na temat tego, jak wpływają na nasze rodzicielstwo dobre rady, którymi epatuje nas świat, zapytałam czytelników, jak to wyglądało w ich przypadku. Niestety, żadna z wypowiadających się osób nie opowiedziała o pozytywnych doświadczeniach. Z reguły rady nie kojarzą się z rzeczywistą pomocą, tylko z pouczeniami.
Rady pt. „nie dawaj dziecku tego, czego chce”… Jeśli dziecko potrzebuje mojej uwagi, jeśli jest mu dobrze, gdy je kołyszę… dlaczego mam tego nie robić? A nawet, jeśli mu się to spodoba i będę musiała tak bujać cały czas, to chyba mój problem. Jeśli w ogóle można nazwać to problemem. Ja po prostu chcę, żeby mojemu dziecku było dobrze. – napisała Malwina.
Jeśli ktoś nie zna sytuacji domowej, może zaszkodzić, a nie pomoc. Nasłuchałam się wielu różnych złotych rad, kiedy moje dzieci hurtem chorowały. Dostawały antybiotyk za antybiotykiem. Efektem tego było dobijające poczucie winy, że przegrzewam, wyziębiam, otwieram okno, że źle odżywiam… A dzieci dalej chorowały. Przy trzecim pobycie w szpitalu z dziećmi i spędzeniu tam wigilii czułam sie fatalnie, byłam bezsilna i zdezorientowana. To był przełom. Od tamtej pory wzięłam sprawy w swoje ręce, przestalam odbierać telefony z tzw. „dobrymi radami”, które zagłuszały moją intuicję. – to z kolei słowa Gabrieli.
Intuicja. To, czego człowiek nie zrozumie, nim nie doświadczy. Niektórzy mówią, że jest przereklamowana. Ale w ogromnej części to ona pomaga nam odnaleźć się w roli, do której nawet najwnikliwsze źródła teoretyczne nas nie przygotują.
To intuicja kazała mi jak najszybciej nakarmić mą świeżo narodzoną córkę. Powód był oczywisty – szukała piersi. Towarzysząca mi w czasie porodu mama, babcia mych dzieci, oburzyła się widząc, co czynię. Karmić dziecko tuż po odbyciu porodu? To takie niehigieniczne, pierś najpierw trzeba umyć. Wtedy na szczęście wsparła mnie położna.
Ale nie było jej z nami już dwa dni później, gdy moja mama, znów w najlepszej wierze, zaczęła mnie przekonywać, jak źle jest, gdy dziecko wisi mi nieustannie u piersi. Robi sobie z ciebie smoczek – usłyszałam. Wzdrygnęłam się na myśl o mym podstępnym noworodku i wyszarpnęłam córce z chciwych usteczek pierś. Puściła. I nie chciała chwycić jej tak długo, że straciła 500 g wagi i rozważano dokarmianie jej mlekiem modyfikowanym. Wtedy rzekłam sobie: o nie, od tej pory słucham tylko mojego dziecka i siebie. I zaczęłam pielęgnować zbyt mało używaną asertywność.
Robiłam po swojemu, puszczając mimo uszu uwagi o karmieniu zbyt długim i częstym. O produktach, które mogłabym podać swemu dziecku, by nabrało ciała, o tym, by je wkładać do łóżeczka zaraz po karmieniu, nie trzymać non stop przy sobie… No i jak trzymać. Nie tak, bo kręgosłup złamię! Nie tak, bo to niezdrowo… Puszczałam mimo uszu? Prawie… Wiele z krytycznych uwag i rad doświadczonych niewiast pozostawało we mnie już po wyjściu życzliwych gości. Zaczynałam się boksować sama ze sobą, a bywało, że niestety – i z dzieckiem.
Na zewnątrz wyraźnie stawiałam veto wobec pomysłów na to, jak uszczęśliwić moje dziecko wedle przepisów babć i ciotek. Ba, może nawet bywałam całkiem nieprzyjemna, co zadziałało na tyle skutecznie, że gdy drugie dziecko wsadziłam w chustę, zebrałam tylko spłoszone spojrzenia i nieśmiałe pytania, czy to na pewno wygodne. Wewnątrz coraz bardziej traciłam pewność siebie. Przez pierwszy miesiąc życia córki co noc śniłam koszmar, w którym coś strasznego stawało się memu dziecku. I była przy tym zawsze moja mama.
Śmiało mogę rzec, że dobre rady, jako pomoc w mych pierwszych dniach macierzyństwa, były nie tylko niedźwiedzią przysługą, ale wręcz przysłowiową kulą u nogi. Rozpaczliwie chwyciłam poradnik treserski Tracy Hogg i długi czas wierzyłam w jego słowa jak w prawdy objawione. Na szczęście, nie każdą radę udało mi się zastosować, a nie wszystkie tam zawarte były złe. To dzięki Tracy Hogg zaczęłam odczytywać sygnały dawane mi przez córkę, co uczyniło jej pierwsze dni przy wystraszonych rodzicach znośniejszymi.
Czy moja matka, teściowa i cały szereg innych doradczyń chciały pozbawić mnie pewności siebie? Oczywiście, że nie. Działały w imię, jak najlepiej według nich pojętego, interesu mojego i dziecka. Od wieków przecież kobiety przekazywały sobie wiedzę na temat tego, jak zajmować się dzieckiem. Jean Liedloff napisała: Wstydziłabym się przyznać przed Indianami, że tam, skąd pochodzę, kobiety czują się niezdolne do wychowywania dzieci, jeśli nie przeczytają instrukcji w książce napisanej przez obcego mężczyznę. Zatem moje niezbyt pożądane krynice mądrości, podobnie jak te, o których napisały Malwina i Gabriela, chciały pomóc. Czemu nie wyszło?
Rzecz zapewne w przepaści, jaka zieje między podejściem do pewnych kwestii w czasie, gdy rodziły nasze matki, a obecnie. Karmienie piersią na żądanie? Spory nacisk, by wybierać ten sposób karmienia dziecka? Nasze biedne rodzicielki zostały stłamszone surowymi obostrzeniami. Żadnego karmienia w nocy! Pomiędzy karmieniami starannie wyliczone w czasie przerwy. Że dziecko płacze? Trenuje płuca! Stałe pokarmy dopiero po szóstym miesiącu życia, a nawet później? Ale dlaczego? Przecież dziecko nabierze ciała. I w ogóle ten pokarm kobiecy… Sama woda. Po pewnym czasie w ogóle nie ma już walorów odżywczych, kto wie, czy nie jest szkodliwy…
Te i inne, z dzisiejszego punktu widzenia herezje, zostały wpojone radzącym nam przez utytułowanych neonatologów. Przekazano je ustami lekarzy i stanowczych położnych. Wszystko rzeczowo uargumentowano i nie poddawano tego dyskusji. Opieka nad dzieckiem została sprowadzona na dobrą sprawę do pielęgnacji. Wiele kobiet zaufało instynktowi i robiło inaczej, nie odmawiając swemu dziecku pełnej bliskości. Ale nie wszystkie. Te drugie zatem, widząc nas dziś, z niemowlętami wiszącymi u piersi, śpiącymi z nami w łóżku czy niepokojąco, jak dla nich, szczupłymi – traktują nas radami, których sobie nie życzymy. A wszystko to w imię pełnego przekonania, że ratują nas przed szkodzeniem sobie i dziecku.
Czy rady są jednak zawsze szkodliwe? Oczywiście, że nie. Mogą nas wesprzeć, ułatwić nam sprostanie tej trudnej lekcji, jaką jest rodzicielstwo. To przecież rad właśnie szukamy na forach, w poradnikach, których czytanie wydawało się Jean Liedloff tak wstydliwą kwestią. Instynkt bywa rzeczywiście zawodny, czasem nie umiemy podjąć decyzji w tych sprawach, których wcześniej nie mogliśmy przetrenować.
W czym rzecz zatem?
Wychodzę z założenia, że jeżeli będę potrzebowała pomocy to sama się po nią zgłoszę.– napisała Gosia.
Jestem z tych, co jak nie wie, to pyta. I myślę że nadgorliwość w radach jest gorsza od faszyzmu. – dodała Joanna.
Dobre rady? W cenie? Tak, ale wtedy, gdy sami o nie poprosimy. Nie ma bowiem nic bardziej cennego niż doświadczenie zaufanego praktyka w temacie.
Mój brat i jego żona spodziewają się dziecka. Pierwszego. Wczoraj kupili wózek. Mieszkają na wsi, gdzie spacerować z nim można jedynie na bardzo ruchliwej szosie. Poza tym teren ich gospodarstwa jest zbyt nierówny, by trząść po wybojach dziecko. Za to nie lada fascynujących wypraw można by dokonać wkładając dziecko w chustę. Milczę jednak na ten temat jak zaklęta. Język świerzbi, bo aż zazdroszczę możliwości, które są przed nimi. Nie ulegam jednak. Ograniczyłam się do podrzucenia książki Mądrzy rodzice, gdy usłyszeliśmy radosną nowinę.
Bo mam zasadę, jak Malwina:
Jeśli chodzi o innych rodziców z którymi rozmawiam… to czekam, aż oni zapytają.