„Gdyby rodzice pozwalali mi na więcej luzu w dzieciństwie, dzisiaj nie byłabym taka spięta w towarzystwie”.
„Moja mama zawsze kazała mi pytać inne dzieci, w co chcą się bawić, przez to do dzisiaj nie umiem zadbać o swoje potrzeby, tylko zawsze najpierw myślę o innych, a o sobie na końcu”.
„Kiedy ja będę ojcem, pozwolę mojemu synowi na znacznie więcej, nie będę mu tylu rzeczy zabraniał”.
Błędy wychowawcze naszych rodziców. Chyba nie ma większych specjalistów od ich diagnozy – bo przecież, kto lepiej niż dziecko wie, co byłoby dla niego najlepsze? Nie ma też chyba mądrzejszych doradców, którzy podpowiedzą, co powinno się robić, aby dziecko było szczęśliwe. Wreszcie nie ma chyba lepszych strategów, którzy już będąc dzieckiem, zaplanują swoje strategie wychowania. Dzieci swoich rodziców – czy na pewno to one mają rację? Czy rzeczywiście można uniknąć pewnych schematów postępowania, jakie obserwujemy u swoich rodziców i z którymi nie chcemy się zgodzić jako dzieci?
Przyjrzyjmy się bliżej kilku powszechnym błędom, jakie popełniają kolejne pokolenia rodziców:
brak konsekwencji – niemal każdego dnia uczysz dziecko, że powinno być uczciwe i nie oszukiwać. Wściekasz się, kiedy ukrywa przed Tobą złą ocenę i kolejny raz podkreślasz, że najbardziej na świecie nie tolerujesz kłamstwa. Kilka dni później, kiedy zmęczenie po pracy sięga zenitu, rzucasz do dziecka mimochodem – „Jakby dzwoniła babcia, to powiedz, że mnie nie ma. A jakby pytała, gdzie jestem, to powiedz jej, że nie wiesz, bo jeszcze nie wróciłam z pracy”. Pamiętaj, że ucząc dziecka jakiejś zasady, powinieneś na swoim przykładzie pokazywać, jak należy jej przestrzegać. I nie zapominaj, że to, co dla Ciebie może być wyjątkiem, dla dziecka jest informacją, że można tak próbować częściej. Brak konsekwencji uwidacznia się również w innych obszarach, np. w kwestii nagród i konsekwencji (a zwłaszcza ich egzekwowania), w kwestii odżywania i higieny posiłków (patrz: przed obiadem nie jemy słodyczy albo obiad zawsze jemy przy stole… no chyba, że rodzice chcą w tym czasie obejrzeć coś w TV) czy też w kwestiach samoobsługowych (z jednej strony uczysz przedszkolaka, że powinien ubierać się sam, jednak rano, w pośpiechu wciskasz na niego wszystkie części garderoby, a on stoi posłuszny niczym manekin do ubrania),
brak dobrego jakościowo czasu – zaganiani często zmęczeni, a czasem po prostu bez pomysłu – włączamy dziecku bajkę w telewizji albo dajemy kolejne skomplikowane zabawki – „zabijacze czasu”. Być może warto rozważyć wprowadzenie pewnych rytuałów, np. w postaci „babskiej godziny” (czas dla mamy i córki), w którym wyłączamy telefon, zaparzamy ulubioną herbatę i jesteśmy tylko dla siebie – rozmawiamy, czytamy bajki, albo np. robimy sobie masażyki. Czasami 15 minut dobrego jakościowo czasu, znaczy więcej niż 2 godziny nie razem, ale obok siebie,
brak jasno określonego systemu wzmocnień, czyli nagród i konsekwencji – dziecko nie wie, jakie zachowania tak naprawdę są pożądane i zapewnią mu naszą uwagę (bo np. nie chwalimy go za pokolorowany obrazek, ale śmiejemy się, kiedy powie „brzydkie słowo”). Czasami nawet kiedy wprowadzimy taki system (np. żetonowy), już po miesiącu o nim zapominamy albo tłumaczymy się brakiem czasu. Jeszcze gorzej dzieje się, kiedy ustalimy z dzieckiem pewne zasady, ono się stara, a my nie doceniamy tych wysiłków i nie dotrzymujemy umowy zawartej z dzieckiem (np. wspólna wyprawa rowerowa, po uzbieraniu 15 uśmiechniętych buziek – za ustalone wcześniej zachowania),
porównywanie – do rodzeństwa, do koleżanek z klasy, do przysłowiowej córki Kowalskich. I pechowo często porównywanie na niekorzyść („brat potrafi się uczyć, a Ty nie”, „gdybyś umiała być taka grzeczna, jak Marysia”). Porównując dziecko wysyłamy mu komunikat „Myślę o Tobie to i to”, który jest nie bez znaczenia dla kształtowania się jego samooceny. Nic więc dziwnego, że oprócz niechęci do wspomnianego brata lub Marysi, u dziecka może pojawić się brak wiary w siebie i we własne możliwości.
Dobrymi chęciami…
Podobne błędy i problemy można by mnożyć, jednak to nie przyczyni się do ich rozwiązania. Dlaczego jednak dzieje się tak, że choć doskonale je rozpoznajemy, zdarza nam się je popełniać przy wychowaniu własnych dzieci? Po pierwsze – duża część błędów, wynika z dobrych chęci – bo przecież chcemy, aby dziecko się dobrze zachowywało, więc myślimy, że porównanie z innym dzieckiem będzie motywujące. Nie chcemy uchodzić za złych rodziców, więc czasem odpuszczamy pewne zasady, albo pozwalamy długo oglądać telewizję.
Po drugie – często brak nam fachowej wiedzy, podpowiedzi, jak można postępować, aby wychowywać dziecko i jednocześnie budować z nim dobrą relację. Być może ten powód w najbliższych latach straci na swej sile (z uwagi na liczne dostępne źródła informacji o wychowaniu dzieci), niemniej jednak wciąż jest aktualny.
Po trzecie – choćbyśmy nie wiem jak się zarzekali, postawy rodzicielskie, jakie poznaliśmy, będąc dziećmi, często są dla nas wzorcem – w pewnym sensie tworzą naszą wizję, nasz przepis na bycie rodzicem. Oczywiście wielu stara się odrzucać „szkodliwe składniki” z tego przepisu, bardzo często jednak można usłyszeć dorosłych, którzy przyznają, że nie wiedzą, jak uniknąć błędów. Nie można przy tym zaprzeczyć, że wiele rad i zachowań naszych rodziców jest dobrym wzorem, z którego warto korzystać.
I po czwarte – popełniamy błędy, bo… popełnia je każdy. I tak jak ma prawo mylić się nawet specjalista od dzieci, tak ma prawo robić to każdy rodzic.