Pamiętacie zakończenie mojego poprzedniego tekstu o moim życiu mamy prowincjonalnej? Nie zaistniałaby on, gdybym któregoś dnia nie spotkała na lokalnym forum internetowym Joasi Michalak. Od pogawędki na wątku traktującym o chustach do noszenia dzieci, rozpoczęła się moja droga do bardziej świadomego macierzyństwa i pewnej zmiany stylu życia.
Asiu, nie jesteś gnieźnianką. Mieszkałaś w kilku miastach, nim ostatecznie wylądowałaś tutaj…
Wbrew pozorom nie było tego dużo. Urodziłam się w Warszawie i tam mieszkałam przez większość życia. Oczywiście podróżowałam trochę po świecie, głównie po Europie. Raz pracowałam też w USA w ramach wymiany studenckiej. Spędziłam wtedy dwa miesiące w kuchni na koloniach dla dzieci. Potem nastał w mym życiu okres poznański. A ostatecznie zamieszkałam w Gnieźnie i raczej nie planuję dalszych wędrówek po świecie.
W moim odczuciu całkiem sporo tych zmian. Jak to się stało, że Ty, mieszkanka stolicy, ostatecznie osiedliłaś się w naszym niewielkim mieście?
Prawie całe moje życie zawodowe związane było z obcokrajowcami. Przez około 10 lat pracowałam jako tłumacz w oddziałach zagranicznych firm. Mając poczucie, że męczy mnie panujący tam wyścig szczurów, wybrałam drogę wolnego strzelca i tak przepracowałam dziesięć lat. Teraz pochłania mnie bycie mamą dwójki dzieci. Ale swojego przyszłego męża poznałam na spotkaniu branżowym. Mieszkał w Poznaniu, stąd moje coraz częstsze i dłuższe pobyty w tym mieście. Wreszcie wspólnie tam zamieszkaliśmy. Urodził się nasz syn. Kiedy skończył rok, przenieśliśmy się do Gniezna – rodzinnego miasta mojego męża. Mieliśmy tu zamieszkać w domu z ogrodem. A że pierwszy owoc naszego związku był już na świecie i myśleliśmy o dalszym powiększaniu rodziny – trudno było oprzeć się takiej pokusie.
Co czułaś w związku z perspektywą przeniesienia się do – jakby nie patrzeć – prowincjonalnego miasta?
Były pewne obawy, jasna sprawa… Jak to będzie? Ale to chyba normalne, gdy człowiek rozpoczyna w życiu coś nowego. Mieliśmy przed sobą poważne decyzje finansowe, zajmowały nas normalne troski rodzica pierwszego, małego jeszcze, dziecka. I oczywiście trudno mi było rozstawać się z poznańskimi znajomymi. W ciągu kilku lat udało mi się tam poznać sporo fajnych ludzi. Na szczęście niektórzy z nich nadal przyznają się do znajomości ze mną, choć nie jestem wdzięcznym obiektem do utrzymywania kontaktu – zaniedbuję, zapominam, nie dzwonię, nie piszę… Okropny typ!
Czy od samego początku planowałaś ożywienie życia gnieźnieńskich mam? Czy myśl o tym przyszła, gdy już pomieszkałaś w naszym sennym mieście?
To chyba było oczywiste od początku. Jestem stadnym zwierzęciem. Potrzebuję towarzystwa innych ludzi, a towarzystwa innych dziewczyn w szczególności. I nie chodziło mi tu o ożywianie życia gnieźnieńskich matek. Nie wiedziałam przecież, jakie ono jest. Po prostu chciałam poznawać ludzi. Bo jednym z mych początkowych lęków było to, czy uda mi się nawiązać nowe znajomości i przyjaźnie. Daleka jestem od stereotypu, że prawdziwe więzi nawiązuje się tylko w dzieciństwie, w szkole… Ale kiedy się ma czterdziestkę na karku, to czasem przemknie przez głowę myśl, że te nowe znajomości nie przychodzą już tak łatwo, jak dawniej. A mieszkając w Poznaniu, miałam możliwość doświadczenia właśnie tej wspaniałej rzeczy, jaką są kontakty z innymi matkami. To bardzo pomogło mi w stawaniu się rodzicem. Chciałam to kontynuować w Gnieźnie.
Mogę rzec, jak sądzę, nie tylko w swym imieniu, że odniosłaś wielki sukces. Zachustowanie sporej grupy gnieźnieńskich mam, zrzeszenie ich w klubie, coroczny zlot rodziców noszących swe dzieci w chustach… Od czego to wszystko zaczęłaś?
To chyba chusty były pierwsze… Nawiązałam kontakt z tutejszą szkołą rodzenia. Tam chodziłam na pierwsze pogadanki, pokazy, by próbować zarazić chustonoszeniem innych. Tak poznałam jedną z dziewczyn, która później zaprosiła mnie na lokalne forum internetowe. A potem dała się wciągnąć w pomysł założenia Klubu Rodzica. Na tym forum poznałam kolejne babeczki, które też dały się „przerobić” na macierzyństwo chustowe, klubowe, czy też połączyły obydwie te pasje.
A gdzie jeszcze „łowisz” mamy do chustowania? Bo mi udało się zarazić kilka samym widokiem, gdy szłam z zachustowanym dziecięciem…
W ostatnim roku mało łowiłyśmy. Skoncentrowałyśmy się na działaniach Klubu i jakoś promocja odeszła na drugi plan. Ale od września, a właściwie sierpnia, trzeba będzie ruszyć głowy, żeby dać znać nowym mamom o naszym istnieniu.
Opowiesz o początkach działalności naszego Klubu Rodzica?
Tę historię chyba znasz… Nasze pierwsze spotkanie w trójkę, poszukiwania lokalu na działalność klubu, propozycje, które były absolutnie nie do przyjęcia… Pamiętasz ten lokal, do którego prowadziły strome schodki i hulał w nim wiatr wiejący od nieszczelnych okien? A potem nasza pierwsza rozmowa z dyrektorem Miejskiego Ośrodka Kultury, gdzie ostatecznie znalazł siedzibę Klub… Pamiętasz, jaki był sceptyczny? Potem promowanie klubu, złośliwe komentarze pod wpisami na lokalnych portalach internetowych…
O tak, dobrze pamiętam! Ale udało się – Klub działa! Dla kogo obecnie?
Klub nie jest za duży. Regularnie na spotkania przychodzi od 3 do 6 mam. Ilość dzieci – od zera (chyba, że policzymy te przynoszone przez mamy ciężarne) do dwóch.
A co robicie na spotkaniach? Jak one przebiegają?
Co robimy? Złośliwi powiedzą, że siedzimy i pijemy kawę w zatęchłych murach, jak to w swoim czasie napisał ktoś w komentarzu pod artykułem promującym Klub. A dla nas te rozmowy to wentyl, azyl, odskocznia, rozrywka, wymiana doświadczeń, zdobywanie wiedzy, nabieranie właściwej perspektywy. Często patrzę, jak rodzą się nowe przyjaźnie. To cenne. Zdarza się nam też robić spotkania tematyczne: o zabawkach, sposobach na zabawę z dziećmi. Czytamy a potem omawiamy książki, wymieniamy się poradami kulinarnymi. Organizujemy warsztaty z psychologiem, odbył się też kurs pierwszej pomocy pediatrycznej. No i od dwóch lat wspieramy organizacyjnie Minizlot Chustowy.
Dzieje się wiele. Czy starcza Ci czasu na Twoje prywatne pasje? Masz możliwości, by je rozwijać?
Moje pasje? A co to jest pasja? Jeżeli coś się zaniedbuje od wielu lat, czy można to nazywać jeszcze pasją? Wciąż myślę o tańcu jako o mojej pasji, ale nic nie robię z tym od dwóch lat. Może chusty? To wciąż ważny dla mnie temat. A teraz chodzi mi po głowie otwarcie sklepu, w którym będzie można je kupić, również stacjonarnie… Zatem, tak. Poczuję się wtedy spełniona. Póki co jednak, na razie z największą pasją mogę się poświecić robieniu na drutach i szydełkowaniu. To mój sposób na stres i naprawdę to lubię. Dzięki mężowi, mimo tego, że dzieci dopominają się o czas tylko dla siebie, znalazłabym sporo czasu na poświęcenie się swym ukochanym zajęciom. Brakuje mi go tylko przez moje niezorganizowanie.
Niezorganizowanie? Asia ma chyba wobec siebie naprawdę spore wymagania. Moim zdaniem jest wzorem zorganizowania i twórczej inicjatywy. Gdyby tak nie było, przybywszy do Gniezna, uczyniłaby to co ja – zaczęła żyć swoim życiem, pogrążona w tęsknocie za miejscami, w których zostawiła przyjaciół i tylko w sieci poszukująca nowych znajomości. Asia nie zamknęła się w czterech ścianach domu, tylko wyszła gnieźnieńskim matkom naprzeciw. Dzięki temu wiele z nich, w tym ja, zyskało szansę na nadanie zupełnie nowej jakości swemu macierzyństwu.
Pozostanę na zawsze wielką dłużniczką Asi Michalak. Dzięki niej ponownie pomyślałam o noszeniu dziecka w chuście, gdy byłam w ciąży z synem. To zaś pociągnęło za sobą cały szereg konsekwencji, bez których obecnie nie wyobrażam sobie życia. Jedynym, czego nie mogę odżałować, jest fakt, że nasze spotkanie w sieci nie doszło do skutku wcześniej, gdy podejmowałam próby noszenia córki. Nie było przy mnie wtedy dobrego doradcy i moje usiłowania spełzły na niczym. Straciłyśmy zatem przeszło rok. Potem spotkałam Asię i… już wiecie.
Dziewczyn pełnych entuzjazmu w małych miejscowościach nie brakuje. Macierzyństwo nie tylko nie hamuje ich kreatywności, ale wręcz zdaje się dodawać im skrzydeł. Może wy też miałyście szczęście spotkać jedną z nich? A może same tworzycie nową rzeczywistość w lokalnych społecznościach i wchodzicie ze swymi propozycjami do innych? Bardzo chętnie napiszę o waszych doświadczeniach, jeżeli zechcecie się nimi podzielić.