Temat książek jest dla mnie niezmiernie ważny i godzinami mogę wpatrywać się w jakieś szczególnie nęcące egzemplarze. Te, które uważam za kompletne gnioty, działają na mnie jak płachta na byka choćby z racji zmarnowanego na nie papieru.
Z przerażeniem myślę o tym, że od pierwszych godzin życia, człowiek staje się konsumentem.
Im mniej będzie miał wyobraźni, tym łatwiej będzie nim manipulować, serwować mu trendy, na które nie nabierze odporności, jeśli od dzieciństwa będzie karmiony różowo-brokatową papką.
Potraktujmy niebanalne książki, jako rodzaj szczepionki przeciw bezguściu przyszłych dorosłych.
Co kupić?
Zanim zdecydują się Państwo na zakup pozłacanej księgi bajek w puszystej oprawie, warto się zastanowić, dlaczego nie karmią Państwo swoich dzieci batonami i kostkami cukru.
Z tego samego powodu, dla którego nie odżywiamy się wyłącznie słodyczami, nie czytamy wyłącznie harlequinów i nie oglądamy jedynie seriali brazylijskich, nie faszerujmy też dzieci tandetą.
Pokażmy dzieciom, że świat jest różnorodny, nie tylko różowy, że księżniczka nie musi mieć włosów blond, a słabe tłumaczenie nie zyska na brokatowej oprawie.
Co kto widzi?
Zanim zastanowimy się, czy treść książki będzie odpowiednia dla malucha, spróbujmy zrozumieć, jak właściwie widzą dzieci. Polecam broszurę wydaną w ramach działalności wydawniczej Stowarzyszenia na Rzecz Rehabilitacji Niewidomych i Słabowidzących, pt. „Jak widzą dzieci”.
Niemowlęta skupiają się na dużych kontrastach, dużych czarno-białych kształtach geometrycznych, jaskrawych kolorach. Szczegółowe wielobarwne ilustracje będą musiały poczekać na później.
W zasadzie wystarczą nożyczki, czarny, biały papier i klej, żeby samemu wyczarować książkę na miarę potrzeb tak małego dziecka.
Proszę spróbować!