Piękne. Piękniejsze od innych noworodków. A jakie bystre! Jak nawiązuje kontakt! A jak główkę podnosi, takie silne (to w drugiej dobie). A zobacz jak się uśmiecha (po tygodniu)! No, niezwykłe po prostu!
Potem jest tylko gorzej…
Bo świetnie tańczy, i z taką gracją! A jak rysuje, nie tylko głowę, ale nóżki i rączki, i dziesięć palców! A jak liczy do dziesięciu, w tę i z powrotem i po angielsku też! A moje!? Moje to buduje takie domy z klocków lego, że niejeden architekt chciałby tak umieć. A mój, słuchaj, tak zasuwa na tym rowerku bez pedałów, że zastanawiam się czy go nie posłać do szkoły sportowej (to o dwulatku). Moja raczej pójdzie do muzycznej. Ma taki słuch, że nawet kiedy szepczemy z mężem, to każde słowo odróżni.
Też TO robię. Chciałabym napisać, że rzadko… ale nie napiszę. Niby uważam, żeby się nie zagalopować, żeby spojrzeć na te moje dzieci z dystansem, ale jakoś tak, samo się wyrywa, szczególnie kiedy mam do czynienia z innym rodzicem małego dziecka, który opowiada o tym, jakie ono jest genialne. Wtedy milczeć nie wypada.
Od kilku miesięcy opowiadam jednej bezdzietnej koleżance o moim synu, z pełną swobodą i poczuciem, że teren jest bardzo bezpieczny i że nie będę musiała wysłuchiwać w zamian podobnych peanów. A ona słuchać akurat lubi, bo dzieci chce mieć bardzo, ale niekoniecznie już teraz.
„No więc, MÓJ SYN, słuchaj, jest po prostu nadzwyczajny! Ma niecałe dwa lata, a jaki jest bystry, jaki inteligentny i jak świetnie mówi! Pewnie dlatego, że ma starszą siostrę (również genialną). No, mówię ci. Ostatnio, na przykład, wrócił ze swoim tatą z myjni samochodów i zreferował dokładnie całą historię o tym, co się tam wydarzyło: że samochód był brudny, że wjechali do takiego tunelu i był pan, który włączył szczotki do mycia i że on się bardzo tego wszystkiego przestraszył, a potem płakał, ale tata trzymał go za rączkę, aż wyłączono szczotki.
Przez trzy dni z rzędu wszystkim tę historię opowiadał: mnie, siostrze, niani, babciom i panu w budce z warzywami. Wszyscy kiwali z politowaniem głowami i bardzo mu współczuli. I wiesz, no teraz jest w ogóle super, bo oni z siostrą mogą sobie porozmawiać. I jak wracam i pytam, jak mu minął dzień, to też mi może opowiedzieć. I umie powiedzieć nawet „śrubokręt” i „grzanka z serem”. Ja też podobno tak wcześnie zaczęłam mówić. Moja mama twierdzi, że kiedy miałam półtora roku mówiłam już pełnymi zdaniami i to nie żadnym tam „dzidziusiowym” językiem, tylko „po dorosłemu”.
Któregoś dnia owa koleżanka przejeżdżała koło naszego domu i zadzwoniła, że spontanicznie wstąpi na herbatę, a przy okazji obejrzy ten ósmy cud świata, bo ostatnio obcowała z nim jakieś pół roku wcześniej. Zanim przestąpiła próg, mogła usłyszeć jak MÓJ SYN biegnąc do drzwi wejściowych, krzyczy:
– Mamusia, to to? Siadka?
– Nie, koleżanka.
– Nionio siuka.
– Dobrze schowaj się, synku. Poprosimy, żeby cię poszukała.
Weszła. Znalazła. Przywitała się.
– Cześć. Mam na imię Ania. A Ty jak masz na imię?
– Nionio.
– Acha… – powiedziała i usiadła.
– Mamusia, citaj. Ciecik w mesie.
Koleżanka prawie zalała się herbatą. – Gorąca – usprawiedliwiła się. I usadowiła się koło Franka na kanapie.
– Nie cie! Mama cie. Ciecik w mesie.
– Zaraz poczytamy „Krecika w mieście”, tylko porozmawiam chwilę z Anią. A ty może sobie porysujesz?
– Kjetki cie i katke – mruknęło moje genialne dziecko.
– Proszę, masz kredki i kartkę.
– Mam, bruma cie. Nisio bruma am am.
– Przepraszam – mówię do koleżanki – Narysuję mu tylko misia, który jedzie samochodem po miodek i pogadamy chwilę.
Długo nie porozmawiałyśmy, bo jakoś się śpieszyła, a warunki też niesprzyjające. Usłyszała za to jeszcze, jak mój syn mówi:
– Nie cie sietki. (Nie chcę skarpetek). – A ja ba-by (Jestem Barbie). – Siukent bruma psiuty! (Potrzebuję śrubokręt, żeby naprawić zepsuty samochodzik) oraz – Mama, ama! gan, sina, sera! (Mamo, jestem głodny. Zrób mi grzankę z szynką i serem) oraz – mama, cie batke. (Chcę herbatkę) – Soka, soka ( z sokiem).
A na koniec, koleżanka podstępem poprosiła mojego nadzwyczajnego syna, żeby opowiedział przygodę z myjni samochodowej. – I co tam Franiu – podeszła go – słyszałam, że byłeś z tatusiem w myjni?
– Tjak. Bruma bjudny. Tata, bruma, Nionio. Pan. Zzzzzzzzz. Rzzzzzz. Nionio boje pan. Bjuma cisty. Nionio eeeeeeeeeee.
– Acha – powiedziała bez przekonania.
– Dom, momo, sysy, aaa.
– A tego ostatniego nie rozumiem – powiedziała tak, jakby rozumiała to poprzednie.
– To znaczy – powiedziałam, spuszczając głowę i chyba się czerwieniąc – że wrócili do domu, Franek poprosił o smoczek i kocyk i położył się spać.
Herbaty nie dopiła, pożegnała się miło i na odchodne powiedziała coś w rodzaju – Tak, rzeczywiście bardzo rozgadany ten twój synek. Nadzwyczaj. Ale nie pamiętam dokładnie jak to szło, bo zbliżała się 20 i pora była na dode, momo, sysy i aaaa.
Genialne dzieci potrzebują dużo snu.